Ze względu na
zainteresowanie poszczególnymi zwierzętami, moje życie można
podzielić na trzy etapy. Pierwszy – od przedszkola do drugiej
klasy podstawówki – to fascynacja końmi. Wszelkimi końmi, nie
wyłączając jednorożców i pegazów. Kochałam je rysować, bawić
się nimi i w nie. Jednak nie objawiało się to w taki sposób, jak
teraz – wtedy byłam jeszcze dzieckiem. Nie interesowały mnie rasy
koni czy ich układ pokarmowy.
Drugi etap – od
drugiej klasy do czwartej – to ogromne zainteresowanie ornitologią.
Konie i inne zwierzęta zeszły na dalszy plan. Wtedy uwielbiałam
rysować i obserwować ptaki, czytałam o nich mnóstwo książek i
atlasów. W klasie byłam znana jako „ornitolog”, na lekcjach
zawsze wyrywałam się do odpowiedzi, gdy było pytanie związane z
ptakami.
I trzeci etap –
od czwartej klasy aż do teraz – to wszystkie zwierzaki. I ptaki, i
konie mnie fascynują, i to jeszcze bardziej, niż przedtem. Do tego
doszły jeszcze psy i niedawno wilki.
Pamiętam, że
moje zainteresowanie końmi powróciło pewnego niezwykłego dnia,
kiedy to wszystko się zaczęło. Rozwój mojej pasji nastąpił
poprzez pewno błahe wydarzenie, i zapoczątkowało całą moją
przygodę.
* * *
Była Wigilia.
Może to nie był przypadek.
Do dziś nie wiem
dlaczego, ale właśnie wtedy razem z tatą i młodszym bratem
postanowiliśmy wybrać się na spacer. Ważna uwaga! Spędzałam
Święta u dziadków, którzy mieszkają na wsi.
Więc
spacerowaliśmy sobie. Była bardzo ładna pogoda. W pewnej chwili
przechodziliśmy obok ogrodzonego wybiegu, na którym pasły się...
Wiadomo. Konie!
Poprosiłam tatę,
abyśmy do nich podeszli. Zatrzymałam się nad ogrodzeniem,
obserwując zwierzęta.
Były dwa. Do dziś
pamiętam – jeden był kasztanowaty, a drugi ciemny i okryty derką(1). Oba od razu do nas podbiegły. Okazały się dość
towarzyskie. Wiem, że nie powinnam była, ale zaczęłam zrywać
soczystą trawę i podawać im.
Miałam przy tym
niezły ubaw! Udało mi się nawet jednego pogłaskać. Byłam po
prostu zafascynowana ich wielkością i dostojnością, ich pięknem.
Tym, jak zręcznie zbierały z mojej dłoni każde źdźbło trawy.
Tym, jak mnie obwąchiwały, jak mądrze patrzyły. Wszystkim.
A kiedy
zobaczyłam, jak jeden z koni odbiega kłusem(2) i zaczyna galopować –
ni stąd, ni zowąd powiedziałam do taty: „Chciałabym mieć
takiego konia”.
* * *
Przez całą drogę
powrotną rozmawiałam z nim właśnie o koniach. Byłam tak
zachwycona ich urokiem, że cały czas o nich opowiadałam – jak
się wtedy zachowywały, co robiły. Być może właśnie ten moment
był prawdziwym początkiem.
Ale to nie
wszystko. Jak wspomniałam, była Wigilia, więc kolacja wigilijna,
więc – prezenty!
Akurat tak dziwnie
się złożyło, że pod choinkę dostałam między innymi książki
- dwie pierwsze części serii „Heartland” - może ktoś z Was
zna, bo jest ona kultowa wśród koniarzy.
Bardzo się
ucieszyłam z tych książek i zaraz po kolacji wigilijnej ulotniłam
się do pokoju, by zacząć czytać... I wpadłam w trans.
Może nie będę
tu przytaczać fabuły całej serii, ale powiem, że jest ona o
schronisku dla koni (nazywa się ono właśnie Heartland), które
prowadzi nastoletnia dziewczyna Amy wraz z rodziną i przyjaciółmi.
Zajmują się leczeniem koni, które od nowa uczą się ufać
ludziom.
A więc –
spędziłam na czytaniu cały wieczór. Książka była naprawdę
wciągająca, nawet nie zauważyłam, jak zrobiło się naprawdę
późno.
Zasypiając (w
końcu), myślałam o koniach. O dzisiejszym spotkaniu z nimi, o
fabule w Heartlandzie. Wszystko to, powiązane, dało początek –
początek mojej pasji i zarazem prawdziwej przygody. Choć jeszcze o
tym nie wiedziałam, już niedługo miałam ją zacząć – zarówno
z końmi, jak i z jeździectwem.
* * *
(1) derka - okrycie konia, mające różne zastosowania - tutaj: by zapewnić koniowi ciepło.
(2) kłus - dwutaktowy chód zwierząt czworonożnych: LINK
Też lubię Heartland :) fajna książka
OdpowiedzUsuńOlu, jestem pod dużym wrażeniem. Twój początek przygody z końmi jest... uroczy. Nie mogę tego inaczej określić. Ale czuć to, że kochasz jeździectwo. Ludzie lubią opowiadać o rzeczach, które uwielbiają, co czyni Twoją opowieść jeszcze urokliwszą, taka od serca :)
OdpowiedzUsuń