środa, 23 grudnia 2015

Przed świętami

Cześć i czołem!

W sklepach istny rozgardiasz, wszyscy kupują prezenty/ozdoby świąteczne/nowe talerze/składniki do barszczu/cokolwiek innego. Nie muszę wspominać, że dawno rozpoczął się czas nabywania żywych lub sztucznych choinek, ścinania ich z własnego ogrodu, ewentualnie przywożenia z lasu. Domy obwieszone są światełkami, świecidełkami, lampkami i wszelkimi innymi ozdóbkami.
Wszyscy dobrze wiedzą, jaki jest tego powód - święta już niedługo!

A co taka Arthemis może robić tuż przed świętami? Tego dotyczy ten właśnie post.

Tak właściwie przez kilka ostatnich dni zajmowałam się typowo "świątecznymi" rzeczami. Całą rodziną pojechaliśmy kupić nowe bombki i ubieraliśmy choinkę, jak co roku. Sztuczną, co prawda, ale nic nie szkodzi:



 Oprócz tego mój wolny czas zajęło pieczenie pierniczków. W niedzielę i poniedziałek gniotłam ciasto, wykrawałam pierniczki, piekłam je i ozdabiałam. Tak się prezentują:



Nie jest to może dzieło cukiernicze (mój młodszy brat też oczywiście brał udział w ozdabianiu), ale smakują bardzo dobrze :-)

No i oczywiście - robienie prezentów. To zaczęłam już w listopadzie. Jak dotąd nigdy nie kupowałam prezentów, robiłam je własnoręcznie. Zaplanowałam, że każdy z rodziny dostanie ode mnie trzy rysunki i jeden prezent "właściwy". Trochę tego wyszło, ale jestem zadowolona:


Na szczęście miałam też czas na moje pasje: jazdę konną, fotografię, rysowanie i pisanie.

To, co mróz może wymalować na szybach...

Parę moich rysunków:

Dość długo nad tym rysunkiem pracowałam i niedawno skończyłam. Jak się podoba?



 I to jest właściwie wszystko...
Ach, no przecież!

Życzenia świąteczne dla Was

 Z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia pragnę z całego serca życzyć Wam: zdrowia, szczęścia, pomyślności, aby uśmiech nigdy nie schodził z Waszych twarzy, aby radość nie przestawała gościć w Waszych serduchach. Aby wszystkie Wasze marzenia się spełniły, abyście pod choinką znaleźli to, co sobie zażyczyliście. Życzę wszystkiego najpiękniejszego, najwspanialszego i najlepszego!  :-)

Arthemis

wtorek, 22 grudnia 2015

Odwaga i Przeznaczenie. Epizod 2: Nienawiść i nieufność

Projekt O
Odwaga i Przeznaczenie

Epizod 2: Nienawiść i nieufność


Książę Pech podążał szybkim krokiem do pałacu swojego ojca. Został wezwany, ponieważ król potrzebuje jego rady dotyczącej najnowszej reformy płatności podatków. Pech był bardzo zadowolony, że ojciec pragnie poznać jego zdanie – zawsze pytał się jego brata bliźniaka, Szczęścia. Uradowany przemierzał brukowane uliczki stolicy. Poddani, widząc księcia, kłaniali mu się z szacunkiem i uprzejmie go pozdrawiali. Pech uśmiechnął się promiennie – czuł, że to jego szansa, aby spodobać się ojcu i pokazać mu, że nie jest gorszy od swojego brata.

Przywitawszy się ze strażą, wszedł do komnaty króla. Przeznaczenie siedział na swoim pozłacanym tronie obitym skórą z geparda, u jego boku stał przepiękny, złotowłosy młodzieniec. Rozmawiali żywo o czymś, a kiedy wszedł, powitali go skinieniem głowy i zamilkli.

Pech klęknął przed królem.

- Dobrze Cię widzieć w zdrowiu, Wasza Miłość.

- Wzajemnie. Wstań, synu, nie musisz klęczeć przed ojcem.

- Wzywałeś mnie, ojcze? – spytał Pech z wahaniem, Przeznaczenie nie wyglądał, jakby jego oczekiwał. Zobaczył, że jego brat, Szczęście, zerka na niego z nieprzeniknioną miną.

- Tak, rzeczywiście. Podejdź bliżej.

- Potrzebujesz rady w sprawie nowej reformy?

- Jakby to powiedzieć… Potrzebowałem. Twój brat już mi pomógł, jak zwykle ma świetne pomysły – tu król popatrzył z zadowoleniem na Szczęście – Możesz już iść, wiem, że masz pilne obowiązki.

- Żałuję, że nie mogłem pomóc – powiedział Pech przez zaciśnięte zęby najuprzejmiej, jak mógł – Do widzenia, ojcze, bracie.

Zanim tamta dwójka zdążyła coś powiedzieć, książę wybiegł z komnaty, a potem z pałacu. Następnie usiadł na kamiennej ławeczce w pustej, ciemniej ulicy. Zacisnął pięści. Miał już tego dość. Od dziecka było to samo – Szczęście był we wszystkim lepszy od niego. Pierwszy nauczył się czytać i liczyć, z łatwością jeździ konno i włada mieczem, o wiele od niego starsi i obyci w świecie uczeni są pod wrażeniem jego wiedzy, poddani go uwielbiają, dziewki wzdychają za nim po nocach. A on zawsze był w jego cieniu, był „tym drugim księciem”. W sercu Pecha pojawiło się zupełnie nowe uczucie – nienawiść, która opanowała go całego i nie opuściła przez wiele późniejszych wieków.


<<*>>


Kiedy zobaczyłam Shiro, odetchnęłam z ulga. Byłam już bezpieczna, ten szalony człowiek nie mógł mi nic zrobić – Yashiro była znakomitą wojowniczką. Miała 27 lat, była średniego wzrostu, znana z siły fizycznej i hartu ducha. Teraz trzymała swoją katanę przy szyi nieznajomego mi młodego mężczyzny, który przed chwilą mnie gonił. Dziwiłam się samej sobie, że nie czuję już żadnej obawy – tylko ciekawość.

Chłopak puścił mój nadgarstek, tak, jak kazała mu Shiro. W miejscu, gdzie mnie dotknął, poczułam uderzenie gorąca, chociaż nieznajomy nie trzymał nie zbyt mocno. Moja przyjaciółka zdjęła ostrze katany z szyi młodzieńca, ale dalej trzymała broń w dłoni, gotowa zaatakować w każdej chwili. Nastała chwila milczenia, a może raczej pewnego oszołomienia. Ciekawie spoglądałyśmy na nieznajomego, a on przyglądał się nam. A raczej Yashiro. Nie dziwię mu się.

Wszyscy moi towarzysze w podróży, włącznie ze mną, są ofiarami zaklęć syna księcia Pecha, Edwarda. Przez to tracimy nasze ludzkie ciała i dusze, powoli zamieniając się w zwierzęta. Z godziny na godzinę, z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc coraz bardziej tracimy swoje społeczeństwo. Na naszej skórze wyrasta futro, pióra lub łuski, nasza postura, siła i wytrzymałość się zmienia. Powoli przestajemy normalnie myśleć, a raczej – tracimy myśli, kierowani tylko instynktem. Przemiana u każdego zaklętego wygląda inaczej, trwa inaczej, działa inaczej. Dlatego nie wiem, czy zamienię się w zwierzę za kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt lat.

U Shiro Przemiana zaszła bardzo gwałtownie – od niecałych dwóch lat od rzucenia zaklęcia cała jej skóra była pokryta czarnym, lśniącym futrem, oczy zyskały koci kształt i groźny połysk, a sposób, w jaki chodziła, przypominał mi pumę na polowaniu. Moim zdaniem wyglądała pięknie.

- Ktoś ty za jeden? – zapytała z agresją w głosie Yashiro, wyrywając mnie z zamyślenia – Skąd się tu wziąłeś?

- A wy kim jesteście?

- Ja tu zadaje pytania.

- Dobrze, spokojnie.

Twarz nieznajomego zdradzała, że zastanawia się, czy powinien walczyć. Mimo wyjątkowego wyglądu i siły zwierzęcej Yashiro, chłopak zdawał się przewyższać siłą mnie i moją towarzyszkę. Był bardzo wysoki i smukły, o szerokiej piersi, potężnych barkach i dużych dłoniach. Jego sylwetka zdradzała, że musiał pracować fizycznie. Miał gęste włosy o niesfornych kosmykach, które sterczały każdy w inną stronę, ich ciemny kolor kontrastował z bladym odcieniem jego skóry. Byłam ciekawa, jaki zawód pełnił – chociaż nie mogło to być coś bardzo prestiżowego, ponieważ nie mógł mieć więcej iż 25 lat.

Nagle z brzucha nieznajomego wydobyło się głuche burczenie.

- Shiro, może porozmawiamy w obozie? Rozmowy zawsze idą lepiej przy posiłku – zaproponowałam.

- No dobrze, Kora – westchnęła.

Więc poszliśmy w trójkę przez leśny gąszcz w stronę naszego skromnego obozowiska, które znajdowało się na maleńkiej polanie wśród drzew. Myślę, że było wtedy popołudnie, ale trudno jest mi to określić – w Podziemiach czasu nie liczy się na podstawie słońca, ponieważ nie widać stąd nieba. Maszerowałam wartkim krokiem, bo chciałam się dowiedzieć czegos więcej o tym chłopaku. Hm, dalej nie znam jego imienia, myślałam sobie.

Nasz obóz wyglądał gorzej niż skromnie – był raczej… biedny i żałosny, chociaż przytulny. Na środku polanki paliło się ognisko, dookoła niego postawiliśmy namioty. Po prawej stronie, na trawiastym skrawku ziemi, odpoczywały nasze konie. Wszystko – siodła, koce, garnki, kufle, namioty, skrzynie – było stare, zużyte i zdezelowane. Ale przynajmniej nasze własne.

Przy ognisku siedziała Sheri, która ciekawie zerkała na naszego „jeńca”, którego Yashiro zaprowadzała do swojego męża, Rufusa, który doglądał koni. Dosiadłam się do lisiej dziewczyny i opowiedziałam jej o naszej przygodzie.

- Jak myślisz, co się teraz stanie? – spytała Sheri, gładząc swoje długie, kręcone, blond włosy. Ach, nie, nie blond – ostatnio ściemniały i przybrały rudawy odcień.

- Hmm… Shiro zaprowadziła go do Rufusa. Pewnie za chwilkę tu przyjdą i będziemy go przepytywać.

- Oj, tak. Yashiro lubi takie sprawy. Może wtedy udawać groźną kobietkę –zaśmiała się dziewczyna.

Sheri zaczęła nucić jakąś piosenkę, ja przyglądałam się ognisku. Lubię patrzeć w ogień, to w jakiś sposób mnie uspokaja. Rufus nie poskąpił drewna, płomienie jakby chciały liznąć sklepienie Podziemi. Małe, złote iskierki latały wokoło, wyglądając jak gwiazdy. Ich widok sprawił, że zatęskniłam za nocnym niebem, za moim miastem, domem, ojcem i młodszym braciszkiem. Ale nie mogłam powiedzieć, że źle się tu czułam. W te miejsce pełne drzew zapewniało mi bezpieczeństwo, wraz z drogimi mojemu sercu towarzyszami podążaliśmy do wspólnego celu – nie mogłam narzekać. Mogłam tylko tęsknić.

Wtedy znowu to usłyszałam – te ciche, ledwo słyszalne rozmowy drzew. One nas widzą, czytają nasze myśli. Kiedy powiedziałam reszcie, że rośliny do mnie szepczą, Shiro tylko pokręciła głową, a Rufus i Sheri śmiali się ze mnie. Ale to było kiedyś. A one rozmawiały – w języku, którego nie znam, którego nie mogę powtórzyć.

Usłyszałam, że ktoś podchodzi do ogniska.

- No, drogie panie – zwrócił się do mnie i do Sheri Rufus – zaczynamy przesłuchanie.


Koniec epizodu drugiego



<<*>>

Hejo! Tu Kasia. Oto drugi epizod Odwagi i Przeznaczenia! Mam nadzieje, że spodobał się Wam. Wiem, że na razie piszę bez ładu i składu, ale spokojnie - wszystko się wyjaśni (chyba). :)

Ta część została napisana od strony Korin - czyli naszej Oli :) No i doszli nam nowi bohaterowie - Sheri (Ewcia) i Rufus, mężuś Shiro. He, he he.
Mam jeszcze mnóstwo pomysłów dotyczących tej serii, więc bójcie się!

Dzięki za czytanie i niech wiatr będzie z Wami!
- Kasia

Moja przygoda z końmi #4

Czas mijał. Mijał nieubłaganie.

Zaczęłam uczyć się kłusować, pamiętam, jak na początku mnie telepało. Myślałam sobie „O kurczę, jak oni mogą się na tym koniu utrzymać?!”. Teraz z tego mogę sobie boki zrywać, ale naprawdę tak było. No cóż, nie ukrywam, że z czasem szło mi coraz lepiej. Stosunkowo szybko nauczyłam się anglezować (1), co jest w zasadzie kluczem.

Cotygodniowe półgodzinne jazdy na lonży – tak bardzo je polubiłam, że czułam wielki żal, gdy się kończyły. Pokochałam jazdę konną. Pokochałam zapach siana, tętent kopyt i widok końskich uszu. Pokochałam to uczucie siedzenia w siodle i trzymania wodzy, wczuwania się w ruchy konia. Bo jazda konna to nie jest tylko siedzenie na koniu...

(rozpoczęcie wykładu)

Jest to niezwykły sport, pod każdym względem. Przede wszystkim wymaga zrozumienia zwierzęcia, aby z nim dobrze współpracować. Wyobraźcie sobie konia, który nie słucha, jest uparty oraz jeźdźca, który nie wie, co z nim zrobić i nie jest stanowczy. Kompletny brak więzi między nimi. Nie ma zrozumienia – nie ma jazdy. Dlatego tak ważne jest, aby zrozumieć zwierzę, to, co ono czuje i myśli. 
A potem prawidłowo nim sterować.

Jako jeździec trzeba być delikatnym, ale również stanowczym. Zdarzają się niezwykle uparte konie, którym trzeba pokazać, kto tu rządzi. Wymaga to również niezwykłej cierpliwości i upartości do dążenia do celu.

Z koniem komunikujemy się inaczej niż ludźmi. Gdy chcemy przekazać, aby człowiek szedł – mówimy: „idź”. W jeździe konnej nie działa to tak łatwo. Aby „ruszyć” konia z miejsca, należy przycisnąć łydki do jego boku. Aby go zatrzymać, musimy przerzucić ciężar ciała do tyłu i pociągnąć lekko za wodze. I tak dalej.

Poza tym jako jeździec trzeba być wysportowanym. Uwierzcie mi, jazda niesamowicie ćwiczy łydki, uda, biodra i plecy. Bo jak tu wytrwać w siodle, nie trzymając się konia (łydkami)?

Jazda konna łączy się także z wieloma innymi czynnościami. Koń, z którym współpracujemy, jest żywym stworzeniem, to nie zabawka. On też musi jeść, pić, spać, być czysty, jemu też ma być wygodnie i komfortowo. Więc trzeba się nim zaopiekować. Przed jazdą czyścimy i siodłamy konia, aby i nam, i jemu dobrze się pracowało. Osobiście z początku dostawałam „gotowe” konie, wyczyszczone i osiodłane. Ale potem, kiedy byłam już bardziej zaawansowana, musiałam się tego wszystkiego nauczyć, i sama oporządzałam konia do jazdy.

(zakończenie wykładu)

* * * 
(1) anglezowanie - rytmiczne unoszenie się jeźdźca podczas kłusa w rytm jego ruchów.

Siedem księżyców #4

Zdumiony Luces posłał wszystkim pytające spojrzenia. Tylko Yashiro delikatnie się uśmiechała. Nie mogąc nic odczytać z jej twarzy, próbował znaleźć źródło dźwięku, obserwując bacznie wszystkie występy skalnych ścian. Nieoczekiwanie znalazł je.

Smukła dziewczyna w biało-niebieskim kostiumie siedziała kilka metrów nad ziemią na skalnej półce i przyglądała się mu z zainteresowaniem. Luces dojrzał również wilka o śnieżnobiałej sierści, który siedział obok niej. Odruchowo spiął mięśnie, patrząc nieufnie w oczy zwierzęcia.

- Kim ona jest? - zapytał cicho Nezumiego.

- To Kora, jedna z naszej paczki. Nie jest zbyt towarzyska – odpowiedział chłopak, następnie odwrócił się i zawołał: - Hej, Kora! Złaź tu natychmiast!

Dziewczyna zeskoczyła zręcznie ze skały, a biały wilk podążył za nią. Podeszła szybkim krokiem do Lucesa, który wstał. Poczuł się niezręcznie. Dziewczyna miała niewzruszoną minę, blond włosy do ramion okalały jej szczupłą twarz. Ciemnozielone, kocie oczy patrzyły na niego wyzywająco i tajemniczo.

- Jestem Lu... - zaczął chłopak.

- Kora – przerwała mu dziewczyna znudzonym głosem, po czym minęła zdziwionego Lucesa i usiadła obok Yashiro, która szepnęła jej coś do ucha. Kora przytaknęła i spojrzała na chłopaka.

- Wszystko słyszałam, Luces – powiedziała – Nie musisz zaczynać od nowa.

„Co za ironiczna dziewczyna”, pomyślał, oglądając się za siebie. Biały wilk obwąchiwał go i zerkał na niego ciekawie.

- Chodź tu, Anaju! - zawołała Kora, a zwierzę posłusznie położyło się u jej stóp. Widząc, jak Luces patrzy na nią pytająco, rzekła spokojnym głosem:

- To moja wilczyca. Anaju.

- Siadaj, Luces – odezwała się Sheri, a chłopak posłusznie zajął miejsce obok Kory. Przez chwilę nastała niezręczna cisza.

- Czy to już naprawdę wszyscy? - spytał niepewnie Luces.

- Przestań traktować nas, jakbyś oglądał nas na giełdzie – rzekła Kora. Wstrząśnięty chłopak powiódł wzrokiem po wszystkich. Ruka i Sheri wyglądały na zmartwione, Triva i Homra zakłopotały się. Yashiro spuściła wzrok. Jedynie Nezumi i Draco zachowali niewzruszoną minę.

- Jeżeli mówisz o ludziach, to tak – powiedziała Ruka, przybierając zwykły, radosny wyraz twarzy. - Ale mamy tutaj również zwierzęta, jak zauważyłeś. Romanię, Troya, Artema i Anaju już znasz...

- A to jest nasz sokół, Anubis – Triva pokazała smukłego ptaka siedzącego jej na ręce. Miał jaskrawożółty dziób i łapy, przy jego prawym oku widniała szeroka blizna. Ptak rozejrzał się, po czym krzyknął przeraźliwie.

- Dlaczego macie tu tyle zwierząt? - spytał Luces.

- Ochraniają nas, przynoszą nam różne wieści z daleka – wyjaśniła Homra – A przede wszystkim są naszymi przyjaciółmi.

Luces pokiwał głową w zamyśleniu. Zaczął czuć pewną sympatię do całej ósemki. No może... Z wyjątkiem tej ciętej Kory. „Co za niefortunne zdarzenie”, pomyślał. „I co ja tu w ogóle robię?”.

- Luces – usłyszał spokojny głos Yashiro, jednak miał on w sobie nutę niepokoju. – Nie wydaje nam się, aby to był przypadek, że tu jesteś.

Zaskoczony chłopak spojrzał na dziewczynę, która głaskała Artema po łbie.

- Stara przepowiednia – podniosła głowę. W jej ciemnych oczach widniało niedowierzanie. - Mówi, że pewnego dnia do Taleran przybędzie ktoś z innej krainy, aby obalić złego władcę...

- Kiedy trzy księżyce Jowisza, trzy Saturna i jeden nasz, ustawią się w jednej linii, władca zostanie pokonany, a w Taleran znów zapanuje spokój i harmonia. - rzekła Kora, wstając i podchodząc do jednego ze stalagmitów. Wyciągnęła z niego zwinięty kawałek brązowej skóry i znów usiadła przy ogniu. Następnie wyjęła z niej mały zwój.

- To wszystko napisane jest tutaj – rzekła dziewczyna i rozwinęła zwój. Brązowożółty, wytarty papier oświetlały płomienie ogniska.

- Czy to naprawdę... Czyli przybyłem tu... - nie wierzył Luces.

- ...Aby zabić Czarnego Władcę. - dokończył Nezumi. - Zabić go, aby ocalić Taleran.

* * *

Cześć! Z tej strony Arthemis. Przyznam, że troszkę zaniedbałam moją działalność przez kilka ostatnich dni, ale myślę, że zrozumiecie - taki jest okres przedświąteczny...
Pozdrawiam Was gorąco! Mam nadzieję, że podoba Wam się "Siedem księżyców";-)
Arthemis

niedziela, 20 grudnia 2015

                                            Dowód niewinności #2
Triva przez chwilę stała w miejscu oszołomiona. Do chaty wbiegli Nezumi z Ruką. Zdyszani spytali tylko czy nic jej nie jest, po czym podnieśli z ziemi chłopaka i rzucili go z powrotem na wyścielone skórami łoże.
-Co teraz? Spytał drżącym głosem Nezumi. Pierwszy raz od dłuższego czasu widać było, że się boi.
Nastała głucha cisza. Triva podeszła do czarnowłosego chłopaka mówiąc:
-Kiedy weszłam do izby twierdził, że jest niewinny. Ktoś go wrobił.
-I ty mu wierzysz?! Odparł już teraz ten stary, ,,zgredowaty" chłopak.
Triva nic nie mówiąc spuściła swoje oczy.
-Rób zresztą co chcesz. Powiedział Nezumi poirytownay jej zachowaniem, po czym wyszedł z chaty trzaskając za sobą drzwiami.
Jasnowłosa wciąż stała w bezruchu ze spuszczoną głową. Kiedy uniosła wzrok spostrzegła, że w kącie wciąż stała Ruka.
-Przy drzwiach postawimy straż, ale przypominam ci, że to ty pełnisz za niego odpowiedzialność.
Udała się w stronę drzwi w ślad za Nezumim.
                                                         ***
Minęło kilka dni zanim chłopak zaczął wykazywać się jakimikolwiek oznakami życia. Miejscowy grabarz wciąż zacierał ręce na myśl o kolejnej robocie i widoczny był jego zawód na wieść, że chłopak zaczął się wybudzać. Jasnowłosa jako pierwsza dowiedziała się o jego wybudzeniu. Przynajmniej tak na początku sądziła. Jak szybko mogła pobiegła do chaty aby wyciągnąć od niego jakiekolwiek informacje. Kiedy dotarła na miejsce, byli tam już niebieskooki wraz z Ruką i Korą. Nic nie mówiąc usiadła przy nich i zaczęła wsłuchiwać się w kazania Nezumiego.
-Zacznijmy od początku. Twierdzisz, że ktoś napadł na twoją wioskę, wybił ludność, a kiedy przyszedł czas na ciebie to cię oszczędzili? Zapytał z trwogą w głosie Nezumi.
-Wiem, że to brzmi śmiesznie, ale tak. Chociaż lepsza byłaby już chyba śmierć... Odparł ze łzami w oczach chłopak.
Nagle głos zabrała Ruka.
-Więc oszczędzili cię po to, aby obrzucić cię zarzutami? Spytała.
Chłopak lekko pokiwał głową na znak odpowiedzi.
-To brzmi niedorzecznie! Stwierdził czarnowłosy.
Tłumaczący się chłopak nic przez chwilę nie mówił. Oparł się o poduszkę i wpatrywał się w sufit. Po chwili z kieszeni kamizelki wyjął porwany skrawek czarnego materiału. Podał go Nezumiemu bez słowa.
-Co to jest? Spytał z zdziwieniem.
Nie usłyszał odpowiedzi. Rozpostarł skrawek. Jego źrenice gwałtownie się powiększyły a twarz przybrała bladszego koloru. Triva patrzała na niego ze zdziwieniem.
-Coś nie tak? Spytała.
-Heritrowie...
Głos zamarł jej w gardle. Wszyscy dobrze ich znali. Miejscowi najeźdźcy, do tej pory niepokonani. Palili całe osady i dokonywali licznych mordów. Cała sprawa nabrała sensu. Widocznie chłopak mówił prawdę, nie miał z tym nic wspólnego.

#Moonie

czwartek, 17 grudnia 2015

Zdjęcia na ocieplenie

Hej!

Mamy połowę grudnia, więc nietrudno się dziwić, że na dworze jest zimno (brawo - odkrycie tysiąclecia!). Strasznie zimno. Przerażająco okropnie ZIMNO!

Dzisiaj, wracając ze szkoły, omal nie odmarzłam sobie dłoni. Osobiście nawet lubię zimę, lubiłabym jeszcze bardziej, niż te minusowe temperatury (ale to nic w porównaniu z Alaską. Tam w październiku padał już śnieg).

W każdym razie - grzebiąc w folderach ze zdjęciami z wakacji, postanowiłam wrzucić parę z nich z Zakopanego. Tak na ocieplenie klimatu w Waszych serduchach ;-)
Proszę uprzejmie:




Morskie Oko - to chyba najpiękniejszy widok w moim życiu.


No cóż... Tam nawet w lecie jest śnieg.


I choć było lato, to znaleźliśmy ogromną polankę krokusów!


To na razie wszystko. Trzymajcie się! :-)
Arthemis
 


środa, 16 grudnia 2015

Moja przygoda z końmi #3 - Pierwsza lekcja jazdy

Maj. Ciepły, pogodny dzień. Kilka koni pasie się leniwie na pastwisku, niektóre z nich wychylają łby znad swoich boksów. Inne stoją wyczyszczone i osiodłane w obejściu, czekając na swojego jeźdźca. Z pobliskiego lasku słychać ćwierkanie ptaków i cichy szum drzew.

Po kamienistej drodze powoli wtacza się czerwony samochód i parkuje pod smukłymi sosnami. Wysiada z niego wysoka kobieta w eleganckim płaszczyku i kozakach oraz kilkunastoletnia dziewczyna w zwykłych ubraniach. Widać, że jest naprawdę podekscytowana.

Kobieta z trudem próbuje omijać błotniste kałuże, a dziewczyna skacze przez nie wesoło. Obie dochodzą wkrótce do stajni i pytają o coś wysoką instruktorkę, która trzyma w ręku terminarz. Następnie podchodzą do ogrodzenia maneżu, na którym kłusuje kilka koni, a pośrodku stoi instruktor 
wydający głośno polecenia.

„Zmiana kierunku przez ujeżdżalnię!”
„Wolta (1) na Ablu!”
„Do stępa!”

Dziewczyna patrzy na wszystko zachwycona.
Po jakimś czasie znów podchodzi razem z kobietą do obejścia stajni. Wysoka instruktorka trzyma dużą, gniadą klacz rasy śląskiej (2). Osiodłany koń stoi spokojnie.

Wkrótce wszyscy: dziewczyna, kobieta w kozakach, instruktorka i gniada klacz podążają na maneż. Dziewczyna zakłada kask i z pomocą schodków wsiada niezdarnie na konia. Rozgląda się i patrzy w dół. Dość wysoko, ale jakie to piękne uczucie!...

Gdy strzemiona (3) zostały wyregulowane, koń rusza powoli, prowadzony przez instruktorkę. Dziewczyna prostuje się w siodle, obserwując ciekawie niedalekie pole. Nagle z niesamowitą szybkością przebiega je jeleń o rozłożystym porożu i znika w lasku. Dziewczyna uśmiecha się pod nosem i patrząc na szyję klaczy przed sobą, próbuje dopasować ruchy ciała do ruchów klaczy.

Niedługo potem instruktorka każe wykonać kilka prostych ćwiczeń, które pomogą w przystosowaniu się do konia i siodła. Dziewczyna posłusznie robi skręty tułowia, macha rękami, dotyka uszu i zadu gniadej klaczy oraz jeździ przez chwilę tyłem.

* * *

Gdy dziewczyna czuje się nieco pewniej, instruktorka zaczyna tłumaczyć, jaka powinna być prawidłowa postawa w siodle. Dziewczyna kiwa głową i prostuje się jeszcze bardziej, chwyta wodze w odpowiedni sposób i co jakiś czas delikatnie popędza konia ruchem łydek.

Zaraz potem nadchodzi czas na naukę podstaw kierowania koniem. Instruktorka pokazuje kilka luźnych ćwiczeń. Po jakimś czasie dziewczyna zatrzymuje klacz i zsiada z konia, następnie chwiejąc się, odprowadza go do stajni...

...i w końcu, moja pierwsza lekcja jazdy konnej dobiegła końca. Tak właśnie wyglądała.

* * *

(1) wolta - prosta figura ujeżdżeniowa polegająca na wykonaniu przez jeźdźca i konia okręgu o średnicy 6-10 metrów.
(2) koń śląski - rasa konia początkowo używana jako konie zaprzęgowe, ale chętnie pracująca z człowiekiem: LINK
(3) strzemiona - element siodła, na którym opiera się stopy: LINK

"Pies" - wiersz

"Pies"

Na starych deskach
Wśród smug czerwonej krwi
Leży pies

Iskierka życia
W sercu się tląca
Gaśnie...

Jedynym znakiem
Płytki, ciężki oddech
Jeszcze jest

Gdy wszystko zniknie
Tylko dusza zostanie
Płacz i żal się!
Lecz mu nie pomożesz

On już zapadł w sen.

wtorek, 15 grudnia 2015

Dar wspólnej młodości

Niedawno został tu wspomniany pewien konkurs literacki, w którym razem z Yashiro brałam udział. Oto moje opowiadanie z tego konkursu. Ma tytuł: "Dar wspólnej młodości".

Kiedy byłam młodsza, mieszkałam na wsi. Właściwie żyłam tam od zawsze. Pośród łąk, pól i dzikich lasów, urodziłam się i wychowałam. Z dala od wszystkich brudnych i zatłoczonych miast i ulic, zgiełku i hałasu, spędziłam moje najcudowniejsze chwile życia. Pamiętam je do dziś.
Nasze gospodarstwo znajdowało się blisko lasu. Mieszkałam tam razem z mamą, ojcem, starszą siostrą i dziadkiem. Były to najbliższe mi osoby, razem prowadziliśmy nasz dobytek, choć nad wszystkim nadzór sprawował tata. Niemniej jednak cała rodzina opiekowała się majątkiem, bo tylko dzięki niemu mogliśmy się utrzymać. Ja i moja siostra dobrze o tym wiedziałyśmy, mimo że byłyśmy jeszcze dziećmi.
Nasz dom znajdował się w samym centrum całego gospodarstwa. Był przestronny i duży, ale nie najważniejszy. Tam tylko jedliśmy i spaliśmy, całe dnie zaś spędzaliśmy w obejściu przy pracy. Wokół domu znajdowały się różne budynki gospodarskie. Mieliśmy oborę, chlew i wielki kurnik, a także malutką stajnię. Naprzeciw domu wznosiła się ogromna, stara szopa; był też magazyn, ogródek warzywny i nieduży sad z jabłoniami i śliwami. Całe gospodarstwo było moim domem; domem, który kochałam całym sercem i czułam się w nim bezpiecznie.
Tak jak już wspomniałam, praca na farmie była naszym jedynym źródłem pieniędzy, dlatego również ja byłam w nią zaangażowana. Nie zajmowałam się co prawda liczeniem rachunków czy wszelkimi sprawami organizacyjnymi, ale miałam swoje obowiązki. Zajmowałam się głównie zwierzętami, bo, jak mówił dziadek, miałam do nich rękę. Codziennie rano wychodziłam nakarmić świnie, krowy, kury oraz konie. Sprzątałam w boksach i oborze, moim obowiązkiem było również wyprowadzenie koni i krów na pastwisko. Zbierałam jaja od kur, opiekowałam się także naszymi dwoma kotami, Kropką i Myślnikiem.
Kiedy miałam wolny czas, chodziłam po lesie w poszukiwaniu grzybów lub jagód, lub po prostu przechadzałam się, obserwując przyrodę. Zawsze wtedy mogłam wyciszyć się i przemyśleć moje własne sprawy.
Czasem też siodłałam mojego ulubionego konia, karego Gwiazdora, i pędziłam przed siebie po łąkach i lasach. A czasami po prostu szłam do jego boksu i rozmawiałam z nim o wszystkich trapiących mnie problemach lub opowiadałam zwierzęciu, co tylko chciałam. Za każdym razem jego mądre oczy patrzyły na mnie ze zrozumieniem i ufnością. Gwiazdor był moim najlepszym przyjacielem.
Z nikim tak dobrze się nie dogadywałam, jak właśnie ze zwierzętami. Moja rodzina była wiecznie zapracowana, nie wyłączając mnie. Okazje do wspólnej rozmowy nadarzały się tylko podczas wspólnych posiłków lub wieczorami. Ja zaś potrzebowałam szczerych rozmów przez cały dzień, więc właśnie zwierzaki najczęściej stawały się moimi rozmówcami. Nawet jeśli nie mówiły, wystarczało mi ich pełne zrozumienia spojrzenie i sama obecność.
Gdybym mogła, spędzałabym cały mój czas na pracy w gospodarstwie. Kochałam ją. Była ciężka i trudna, ale przecież była również częścią mojego życia. Jednak nie mogłam w stu procentach się jej poświęcić, choć miałam takie zamiary na przyszłość. Chodziłam, jak wszyscy w moim wieku, do szkoły.
Szkoła bynajmniej nie była dla mnie najważniejsza. Owszem, była ważna – od nauki zależała moja przyszłość. Uczyłam się bardzo dobrze, lecz nie spędzałam wiele czasu nad książkami. Samej szkoły jednak nie lubiłam. Nie miałam tam przyjaciół. Wszyscy uważali mnie za odmieńca, ponieważ pochodziłam ze wsi. Ja nie widziałam w tym nic dziwnego, ale moje zdanie przecież nie było dla nich ważne. Wszyscy w mojej klasie byli z miasta, dlatego trzymali się razem; ja zaś stałam zawsze na uboczu – ale i tak nie miałam ochoty zawierać znajomości z jakąkolwiek z osób.
Brak więzi z moimi rówieśnikami uczynił mnie zamkniętą w sobie, skrytą i nieśmiałą osobę. Nie wiedziałam wcześniej o tym, ale byłam uprzedzona do wszystkich ludzi. Stałam się mrukliwą i małomówną dziewczyną. Gdyby ktoś odbył ze mną rozmowę, stwierdziłby, że mam skamieniałe serce. Była to prawda. Moje serce miękło tylko i wyłącznie dla zwierząt.
W głębi jednak odczuwałam samotność. Czasem nawet nie chciałam się sobie do tego przyznać. Czułam ukłucie zazdrości, kiedy widziałam śmiejące się razem przyjaciółki. Potrzebowałam kontaktu z człowiekiem. Chciałam wmówić sobie, że po co mi są ludzie, skoro mam zwierzęta; ale dobrze wiedziałam, że to nieprawda. I coraz częściej doświadczałam bólu wywołanego przez odosobnienie.
Pewnego dnia jednak wszystko się zmieniło. Moje życie zrobiło gwałtowny zwrot, ja sama zaczęłam postrzegać świat i ludzi zupełnie inaczej. I to wszystko za sprawą jednej, jedynej osoby.
W mojej okolicy nie mieszkało zbyt wielu ludzi, nie było tam też żadnych moich rówieśników. Kiedyś jednak do nowo wybudowanego gospodarstwa wprowadzili się ludzie. Wcześniej w ogóle nie zauważałam, że w okolicy budują jakiś dom z obejściem, ale pewnego razu przy kolacji dziadek oznajmił nam niesamowitą nowinę.
- Niedługo będziemy mieli nowych sąsiadów. - powiedział, jak gdyby nigdy nic. Podniosłam głowę znad talerza i momentalnie przestałam przeżuwać sałatkę. Dziadek najwyraźniej musiał zauważyć, że wszyscy oczekują od niego, aby kontynuował, więc zaczął:
- Ten nowy dom z obejściem naprzeciw, wiecie, o który mi chodzi. Podobno za kilka tygodni ma zamieszkać tam jakaś rodzina. Z tego, co słyszałem, hoduje konie i potrzebuje więcej miejsca, dlatego się przeprowadza.
Przy stole nastała całkowita cisza. Poczułam się niezręcznie. Nagle, dopiero teraz, dotarł do mnie sens słów dziadka.
Nowa rodzina? Która hoduje KONIE?
Byłam zdumiona. W naszej wsi nikt nie zajmował się hodowlą koni. My mieliśmy dwa.
W jednej chwili zdumienie ustąpiło zaciekawieniu. Zastanawiałam się, jaka może być ta rodzina, skoro ich życiem są konie. Moim także były, mimo że mieliśmy tylko parę. Zastanawiało mnie również, jak muszą wyglądać ich codzienne dni. Lecz najbardziej intrygowało mnie, czy w tej rodzinie jest jakiś mój rówieśnik...
Trzy tygodnie trzymały mnie w napięciu. Dniami i nocami rozmyślałam o ludziach, którzy lada moment mogą się wprowadzić tu, niedaleko, rzut beretem od naszego gospodarstwa. Cały czas oczekiwałam tego dnia, kiedy będę mogła tam pójść.
W końcu nadszedł ten dzień.
Kiedy zajmowałam się Gwiazdorem, niespodziewanie przyszedł do mnie dziadek i powiedział:
- Przyjechali! Właśnie wprowadzają konie do nowej stajni.
Słysząc to, błyskawicznie zamknęłam boks konia i w brudnych, roboczych ciuchach popędziłam w stronę nowego domu. Biegnąc, zobaczyłam już z oddali mnóstwo ludzi, którzy albo krzątali się po obejściu, albo wprowadzali konie, tak jak mówił dziadek.
Kiedy dotarłam na miejsce, mogłam przyjrzeć się temu bliżej. Po mojej lewej stronie stał wielki dom, o wiele większy, niż nasz. Po prawej zaś znajdował się zapewne budynek gospodarczy. W oddali zobaczyłam część ogromnej, drewnianej stajni z okienkami i oczywiście, ludzi z końmi. Zauważyłam, że tutejsze konie nie są ani typowo sportowe, ani zimnokrwiste. Wszystkie tu były zupełnie różne, od arabów po najmniejsze kucyki.
Wpatrywałam się w to rozmarzonym wzrokiem. Czułam nieopisane szczęście, myśląc, że będę tu mogła przychodzić codziennie i patrzeć na te wspaniałe konie.
Nagle moją uwagę przykuł chłopak, który mnie obserwował. Był wysoki i szczupły, z ciemnymi włosami. Miał na sobie roboczą koszulę, spodnie i brudne kalosze. Mógł być w moim wieku.
Nieoczekiwanie podszedł do mnie i zapytał:
- Cześć, jak masz na imię?
Nie wierzyłam własnym oczom i uszom.
- Jestem Karo. - Powiedziałam niezbyt przytomnie.
- Matt. - Wyciągnął do mnie rękę. Uścisnęłam ją lekko i czekałam na jego kolejne pytania. Sama nie czułam się na siłach, aby je zadać.
- Mieszkasz tutaj?
- Tak. A czy ty... - Chciałam spytać, czy jest z tej rodziny, która się tu wprowadziła, czy może tylko pomocnikiem przy przeprowadzce, ale nie umiałam sklecić słów.
- Tak, mieszkam tu z moją rodziną – zaśmiał się Matt. - Może miałabyś ochotę trochę tu pozwiedzać? - zapytał, otwierając furtkę.
Po raz drugi miałam wrażenie, że moje uszy są mi obce.
- O tak, chętnie – odrzekłam, wchodząc. Matt wydawał mi się bardzo miły, zaczęłam powoli odczuwać do niego coś w rodzaju... Hm. Sama nie wiem. Sympatii?
Matt poprowadził mnie w kierunku obszernego placu przed stajnią. Dopiero teraz zauważyłam, jaki tam panował zgiełk. Ludzie i konie wchodzili i wychodzili ze stajni, krzyczeli coś do siebie, konie rżały za sobą, czasem zdarzyło się nawet, że któryś z nich wierzgnął.
Oglądałam to wszystko w oniemieniu. Fascynowało mnie to, że mają tak wiele koni. Ich życie z pewnością było i jest trudne, ale na pewno ciekawe i pełne niesamowitych wrażeń.
Spojrzałam na Matta. Miał łagodny wyraz twarzy, był uśmiechnięty. Naraz zapytał:
- I jak ci się tu podoba?
Ochłonęłam już trochę, więc postanowiłam powiedzieć wszystko szczerze.
- Och, naprawdę, jest cudownie. Sama kocham konie i zastanawiam się, jak ciekawe musi być twoje życie. Bo wiesz, my mieszkamy na farmie i mamy dwa konie. Bardzo je kocham. Są moimi najlepszymi przyjaciółmi, szczególnie Gwiazdor.
Kiedy to powiedziałam, poczułam dziwną ulgę, tak jakbym właśnie zwierzyła się komuś z moich największych problemów. Lecz nagle zdałam sobie sprawę, że tak zrobiłam. Nie podzieliłam się co prawda moimi kłopotami, ale powiedziałam to, co ktoś w końcu zrozumiał. Matt na pewno rozumiał, co miałam na myśli, mówiąc, że Gwiazdor to mój najlepszy przyjaciel. Wiedziałam to. I się nie myliłam.
- Rozumiem. Wszystkie konie tutaj są moimi przyjaciółmi. Najbardziej lubię Chestnut, moją klacz, na której jeżdżę.
Uśmiechnęłam się do Matta i spojrzałam dalej na ludzi i konie. Nieoczekiwanie przede mną przeszła niska i drobna dziewczyna, trzymając masywnego i wysokiego kasztanka. Nagle koń zarżał i wyrwał się gwałtownie do przodu, wyszarpując z ręki dziewczyny uzdę. Instynktownie rzuciłam się za koniem, łapiąc w przelocie wodze, i stając przed zwierzęciem, aby zatrzymało się. Koń odskoczył do tyłu, a ja skróciłam uzdę i podeszłam do niego, szepcąc: „Spokojnie, spokojnie. Nic się nie stało.”
Przez chwilę widziałam jeszcze u niego białka oczu – oznakę strachu, ale zaraz potem uspokoił się i pochylił łeb. Tylko oddech miał jeszcze przyspieszony.
Pogłaskałam go po pysku i spojrzałam na Matta. Był wyraźnie osłupiały. Obok niego stała dziewczyna, której koń się wyrwał. Była przestraszona i oddaliła się daleko ode mnie.
Na szczęście wiedziałam, co powiedzieć.
- Chyba się czegoś wystraszył – zwróciłam się do dziewczyny. - Musisz na niego uważać.
Kasztanek trącił łbem moje ramię, a dziewczyna pokiwała głową.
- Dzięki. - Powiedziała tylko, potem podeszła i zabrała uzdę z mojej dłoni. Spojrzałam za nią i koniem – odchodzili w stronę stajni. Obróciłam się w stronę Matta.
- Rany, świetnie się zachowałaś! - rzekł z uznaniem – Widzę, że masz naprawdę dużą wiedzę. - Chłopak uśmiechnął się miło, a ja poczułam się najszczęśliwszą osobą na świecie, bo właśnie zyskałam przyjaciela.
Spędziłam dużo czasu z Mattem. Oprowadzał mnie po ogromnych i luksusowych stajniach, pokazywał wszystkie konie. Dowiedziałam się też, że razem z rodzicami, starszym bratem i pomocą stajennych prowadzi hodowlę, ale także zajmują się końmi od prywatnych właścicieli i tymi, które udało im się uratować z rzeźni. Kiedy to usłyszałam, byłam pełna podziwu dla Matta i jego rodziny. Nie każdy hodowca byłby zdolny ratować również takie konie.
Stadnina liczyła ponad czterdzieści koni, w tym dwadzieścia ocalonych z rzeźni. Obejrzałam wszystkie zwierzęta, a Matt po kolei mówił ich historię. Znał każdego konia i to utwierdziło mnie w przekonaniu, że są dla niego bardzo ważne.
Pamiętam, że niedługo potem stałam się nieodłączną towarzyszką Matta, a on moim. Codziennie po pracy przychodziłam do niego i pomagałam mu w stajni – czyściłam, karmiłam i oporządzałam konie. Również on przychodził do mnie i razem pracowaliśmy. Kiedy czasem po pracy mieliśmy wolną chwilę, siodłałam Gwiazdora, a Matt zabierał Chestnut, i galopowaliśmy po pobliskich polach lub skakaliśmy przez kłody w lasku. Właśnie te nasze wspólne chwile lubiłam najbardziej.
Czasami też po prostu rozmawialiśmy o dręczących nas problemach, lub chodziliśmy wspólnie na spacery po okolicy. Moje życie zmieniło się nie do poznania. Nie czułam się już samotna – miałam u boku kogoś, kto mnie rozumiał i zawsze wspierał – mojego przyjaciela.
Z marudnej, mrukliwej i zamkniętej w sobie stałam się pogodną dziewczyną, czerpiącą radość z życia. I taka właśnie jestem teraz, dwadzieścia lat później.
Matt nauczył mnie wielu rzeczy. Zawdzięczam mu radość, cierpliwość i optymizm. Ta nasza wspólna młodość była fundamentem naszego dalszego życia, którym i ja, i on cieszymy się wspólnie. I na pewno będziemy cieszyć się nim zawsze.

* * *

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Siedem księżyców #3

Ciemnowłosy chłopak trwał przez chwilę w całkowitym zamyśleniu. Nagle otrząsnął się i podniósł głowę. Zobaczył zmierzającego w kierunku ogniska chłopaka w czarnym kostiumie, którego oświetlały na pomarańczowo płomienie. Chłopak miał czarne włosy i takież oczy, które patrzyły na niego ze zdziwieniem. Na jego podłużnej twarzy widniała jednak zacięta mina.

- Co jest grane, Shiro? - odezwał się, siadając pomiędzy nią a Lucesem i spoglądając podejrzliwie na wszystkich.

- Chyba w końcu będziesz musiał komuś pomóc, Nezumi – rzekła ironicznie Yashiro, uśmiechając się do Lucesa.

- Nezumi – przedstawił się czarnowłosy, wyciągając rękę.

- Luces – odparł chłopak, uścisnąwszy ją lekko.

- No dobrze, więc skąd się tu wziąłeś, Luces? - spytał Nezumi. - I co mamy z tobą zrobić?

- Sekundę – powiedział chłopak – Czy jest was więcej? Jeżeli już mam opowiadać o sobie, to wszystkim.

Nezumi obejrzał się za siebie, a Luces powiódł za nim swoje spojrzenie. Naraz zobaczył nad sobą wysokiego i szczupłego chłopaka w brązowym kostiumie, który patrzył na niego z góry z zabawnym wyrazem twarzy. Chłopak miał wesołe, niebieskie oczy i blond włosy zakrywające mu czoło.

- Czołem, przybyszu! – rzekł blondyn, po czym usiadł obok Ruki, która gładziła Romanię po grzbiecie.

- Luces – przedstawił się chłopak.

- Jestem Draco – powiedział chłopak i potrząsnął ręką Lucesa.

- Czy komuś jeszcze mam się przedstawiać? - spytał Luces, wiodąc wzrokiem po wszystkich. Zauważył, że Yashiro z niepokojem zerknęła w górę, po czym uśmiechnęła się i podniosła dłoń, jakby porozumiewała się ze ścianą skalną... Następnie dziewczyna rzuciła mu życzliwe spojrzenie i rzekła:

- To wszyscy, Luces. Możesz już nam w końcu powiedzieć, co cię tu przysłało.

- Jestem z Kanerii – zaczął chłopak, biorąc głęboki wdech – Chyba nie znacie tej krainy. W każdym razie obudziłem się właśnie tutaj i nie wiem, jak się tutaj dostałem. - Rzucił szybkie spojrzenie w stronę Shiro. Dziewczyna była wyraźnie poruszona. - Kiedy się zobaczyłem, że jestem gdzie indziej, wystraszyłem się...

- I krzyknąłeś na cały las – wtrąciła się Ruka. Nezumi zachichotał cicho. Jednak Luces nie zwrócił na to uwagi i kontynuował:

- ...I wtedy spotkałem Rukę, Sheri, potem Trivę i Homrę, a teraz was. Tylko kompletnie nie wiem, co to ma wszystko znaczyć.

Gdy umilkł, nastała cisza. Nagle Luces usłyszał za sobą głuche warczenie. Odwrócił się zaskoczony i... Zamarł. Centralnie przed jego twarzą znajdował się potężny, czarny wilk o zielonych oczach. Zwierzę obnażyło kły i zjeżyło sierść.

- Artem, spokój – chłopak usłyszał głos Yashiro – Spokój!
Czarny wilk popatrzył w stronę dziewczyny, po czym z ciekawością obwąchał Lucesa. Następnie prychnął, podszedł do Yashiro i położył się u jej stóp. Dziewczyna spojrzała rozbawiona na chłopaka, który nie potrafił wydusić ani słowa.

- Nie musisz się bać – powiedziała – To mój wilk, Artem. Jest oswojony. - Pogłaskała wilka po łbie, a ten wydał z siebie zadowolony pomruk.

- No dobrze, Luces – rozległ się głos Nezumiego – Pomożemy ci. Shiro chyba wie lepiej, co zrobić, abyś wrócił do Kan... Kana...

- Kanerii – rzekł spokojnie Luces.

- Tak, właśnie. Kanerii. Shiro? - Nezumi spojrzał pytająco w stronę ciemnowłosej dziewczyny.
Ale Shiro, zamiast odpowiedzieć, znów spojrzała z niepokojem na skalną ścianę.

- Zaczekajcie – powiedział nagle kobiecy głos dochodzący z góry – Jeżeli już macie przytaczać starą przepowiednię, to ja nie mogę tego ominąć...

* * *

sobota, 12 grudnia 2015

"Białe cierpienie" - wiersz

"Białe cierpienie"

Siedzę sam w cichym domu
opuszczonym
I nie wiem, gdzie są wszyscy
Na ziemi ślady krwi
mojej krwi
która spływając z ran
upamiętniła wszystko
co mi zrobili

Nie mam jedzenia ani wody
jest mi gorąco
i piana kapie z pyska
Słabnę coraz bardziej
Kiedy pomyślę o nich
oczy krwią mi napływają
Żaden czyn nie jest w stanie
dorównać temu, co mi zrobili...

Bili, tak okrutnie
Jeszcze czuję ten straszny ból
Głodzili, czasem nawet
nie umiałem się podnieść
A teraz, po tym wszystkim
odeszli i zostawili mnie,
umierającego.

Powoli tracę siły
gorączka się wzmaga
razem z bólem, nie tylko ran
ale i serca

Już więcej nie wstanę,
już odchodzę
Nareszcie cierpienia się kończą, Boże!
Nareszcie...

* * *
Wiersz jest mojego autorstwa.
Arthemis

Moja przygoda z końmi #2 - POCZĄTKI

Od tamtego czasu moje zainteresowanie końmi powróciło, i to jeszcze z większą intensywnością. Cały swój wolny czas spędzałam na czytaniu o nich w internecie, przeglądaniu zdjęć, rysowaniu koni i oczywiście czytaniu kolejnych części „Heartlandu”, o które z zapałem prosiłam rodziców (teraz mam ich całą kolekcję).
Nie myślałam jednak o jeździe konnej. Aż do pewnego, majowego dnia.

* * *

Nie ma to jak po kilkunastu latach życia dowiedzieć się, że w okolicy, zaledwie kilka kilometrów stamtąd w pobliskiej wsi, znajduje się stadnina koni. Gdy przeglądając strony internetowe trafiłam na właśnie tą od tej stadniny i zobaczyłam, że jest ona rzut beretem od naszego ówczesnego mieszkania, pędem pobiegłam do mamy i pokazałam jej adres.
Zaskoczone byłyśmy obie. Istnieją dwa powody, dla których spędzałam życie w niewiedzy: stadnina znajdowała się gdzieś na skraju lasku, gdzie nigdy nie chodziłam, albo po prostu – nie miałam ochoty, by tam pojechać.
Niedawno jednak wszystko się zmieniło. Moje nastawienie było inne, więc razem z mamą postanowiłam, że odwiedzimy stadninę.

* * *

Byłam bardzo podekscytowana, ale trudno mi się dziwić. Przyznam szczerze, że nigdy nie byłam w stadninie konnej.
No i muszę powiedzieć, że wyjazd nam się naprawdę udał – od jakiegoś gościa usłyszałyśmy: „Zamknięte”. Możecie sobie wyobrazić mój zawód (choć to było do przewidzenia – była niedziela).
Następnym razem jednak się udało. Kiedy nasz samochód z uporem pokonywał kamienistą dróżkę prowadzącą do parkingu, ja z ogromnym zapałem rozglądałam się jak małe dziecko badające świat. Wszędzie były konie (no naprawdę?) - niektóre pasły się na wybiegu, inne wystawiały ciekawie łby z boksów, jeszcze inne były przygotowywane do jazdy lub jeździły na maneżu.
Trochę onieśmielona ilością jeźdźców, stajennych i rodziców (patrzących na swoje jeżdżące pociechy i robiących im zdjęcia), razem z mamą wysiadłam z samochodu. Od razu do moich nozdrzy uderzył silny zapach siana pomieszanego z końskim łajnem. Nie zraziłam się jednak. Do dziś jest to mój ulubiony zapach.

* * *

Chyba nie muszę pisać, że byłam po prostu zachwycona, ale też odrobinę speszona – wszyscy się na mnie gapili.
Moja mama podeszła do jednego z koni, któremu akurat czyszczono kopyta. Był to izabelowaty haflinger(1) (zdradzę już, że ma na imię Abel i do dziś jest w „mojej” stadninie – czasami na nim jeżdżę). Mama zapytała się o coś dziewczyn, które się przy nim krzątały i pogłaskała konia po zadzie...
Czując na sobie wzrok wszystkich ludzi na świecie, podążyłam za rodzicielką, która tymczasem podeszła do jednej z instruktorek. Zastanawiacie się pewnie, czemu to ja tego nie zrobiłam. Eh... Czysta nieśmiałość.

* * *

Instruktorka była bardzo wysoka i szczupła. Usłyszałam wszystko wyraźnie:
„Czy istnieje możliwość, aby zapisać córkę (mnie) na jazdę?” (wcześniej o to poprosiłam).
Kobieta odpowiedziała twierdząco, a ja (dopiero teraz) przywitałam się i uśmiechnęłam. Mama ustaliła pierwszy termin, a ja... No cóż, ja nie mogłam uwierzyć własnym uszom!
„Właśnie zostałam zapisana na pierwszą jazdę. Za tydzień tu przyjadę i wsiądę na konia...” powtarzałam sobie jak głupia. Ale ja naprawdę się cieszyłam – od kiedy zobaczyłam, że w mojej okolicy jest stadnina, w której można jeździć konno, od tamtego czasu o tym marzyłam. Aby znaleźć się na końskim grzbiecie, chwycić wodze i pojechać, słuchając miękkiego odgłosu uderzania kopyt o piasek i świergotania ptaków.

* * *
(1) haflinger - rasa konia: kuc typu jucznego, nadający się również do pracy pod siodłem: LINK

piątek, 11 grudnia 2015

Siedem księżyców #2

Szli przez niedługi czas. W końcu wszyscy - Ruka, Sheri i Luces - dotarli na rozległą polankę otoczoną wysokimi drzewami, w których świergotały ptaki. Pośrodku znajdowała się duża ściana skalna z niedużym, wąskim otworem - jaskinią. Na ziemi wyrastały pierwsze kwiaty; trawa, mimo wczesnej wiosny, była tu bardzo bujna i zielona. Luces patrzył na to wszystko z zachwytem.

Naraz z głębi lasu wybiegły dwie postacie i zatrzymały się tuż przed Ruką i Sheri. Dziewczyny spojrzały na nie pytająco, a zdumiony Luces cofnął się bojaźliwie. Dopiero teraz mógł im się dokładniej przyjrzeć.

Jedna z dziewczyn miała na sobie lśniący, pomarańczowy kostium. Przy jej boku świeciła niebezpiecznie czarna pochwa katany. Miała jasne, błękitne oczy i ognistorude włosy, które błyszczały w wiosennym słońcu.

Druga była ubrana w zielony kostium z białymi zdobieniami. Na plecach miała kołczan. Dziewczyna była wysoka i smukła, miała śniadą cerę, którą podkreślały orzechowe oczy. Jej długie, kasztanowe włosy były spięte w kucyk.

- Usłyszałyśmy jakiś krzyk, ale nie wiedziałyśmy, gdzie jesteście – zaczęła dziewczyna o orzechowych oczach – Więc przybiegłyśmy tutaj.

- Kto to jest? - spytała nagle ruda dziewczyna, patrząc ciekawie na Lucesa, który zmieszał się.

- Czy to on krzyczał? - zapytała druga, lustrując chłopaka.

- Triva, Homra – zwróciła się do dziewczyn Ruka – Chodźcie do jaskini. Wszystko wam wytłumaczymy. - Następnie skinęła przyjaźnie ręką na chłopaka.

- Chodź, Luces – rzekła, a chłopak podążył za nią, wchodząc razem z Sheri, Trivą i Homrą do ciemnej jaskini.

Rozejrzał się dookoła. Prawie nic nie widział, ściany były czarne jak smoła. Usłyszał odgłos kapania kropel wody. Zląkł się, serce podeszło mu do gardła.
Nagle dojrzał jaśniejące wyjście z podziemnego korytarza. Gdy w końcu wszyscy znaleźli się w ogromnej grocie, Lucesowi zaparło dech w piersiach.

Jaskinia miała niesamowite, niebieskawe skalne ściany. Nie było tu ciemno – sklepienie groty kończyło się kilkadziesiąt metrów nad ziemią, a na samej górze znajdowały duże otwory, przez które wpadało światło słoneczne i rozświetlało całą jaskinię, czyniąc ją pięknym, a zarazem tajemniczym miejscem.

W ścianach groty znajdowały się liczne skalne półki, z których wyrastały okazałe stalaktyty. Gdzieniegdzie na ziemi znajdowały się całe skupiska mniejszych i większych stalagmitów. Sam grunt był wielką, niebieską połacią połyskującą w promieniach słońca. W wąskim korycie płynęła woda, tworząc krętą rzeczkę dookoła całej jaskini. Luces zauważył też parę paproci i mchów pokrywających ściany groty, które tworzyły okazałe baldachimy z liści lub miękki, zielony dywan.
Powietrze tu było inne niż na zewnątrz – czyste i niesamowicie świeże. Gdy chłopak brał wdech, miał wrażenie, że do płuc wsypywał mu się proszek, który jednak wcale nie był duszący i pylący się, wręcz przeciwnie – przyjemnie wilgotny.

Całe to miejsce było olśniewająco piękne, jedyne w swoim rodzaju. Luces oglądał wszystko rozmarzonym wzrokiem.

- Jakie piękne miejsce! - nie powstrzymał się od komentarza.

- Uhm – przytaknęła Sheri – Masz rację. Znaleźliśmy je dość niedawno i od tamtego czasu jest naszą kryjówką, choć właściwie... – zamyśliła się na chwilę – Domem również.

- Hej! - zawołała Ruka, a jej głos rozniósł się po całej jaskini – Chodźcie wszyscy!
Dopiero teraz chłopak zobaczył duże, wygasłe ognisko otoczone okopconymi kamieniami, mnóstwo garnków, naczyń, śpiworów i lamp naftowych. Znajdowały się tam również kosze, strzały, oszczepy i najróżniejsza broń. Pod skalnymi ścianami stało parę wiklinowych krzeseł; one same niektóre nakryte były kocami i urządzone do mieszkania. „Nieźle sobie wyposażyli tę pieczarę”, pomyślał Luces.
Naraz dojrzał, jak w ich kierunku biegnie mała, ciemnobrązowa wiewiórka z czarnymi pasami na grzbiecie. Zwierzątko z ogromną zwinnością odbiło się i wskoczyło prosto na ramię uradowanej Sheri.

- Troy! Jak się masz, mały? - zawołała, a wiewiórka musnęła ucho dziewczyny.
Luces z ciekawością oglądał, jak Sheri głaszcze oswojone zwierzę. Nagle usłyszał czysty, kobiecy głos:

- Witajcie, kochani!

Chłopak odwrócił się gwałtownie – i naraz zobaczył przed sobą smukłą dziewczynę, która patrzyła mu w oczy. Miała niezwykle długie, czarne włosy o neonowych, zielonych końcówkach. Jej ciemne oczy podkreślały drobną twarz i śniadą cerę. Była ubrana w czarno-zielony kostium, a przy jej boku widniała długa, czarna pochwa katany.
Dziewczyna uśmiechnęła się przyjaźnie do Lucesa, a on odruchowo to odwzajemnił. Była bardzo ładna, wydawała się być miła i życzliwa.

- Jak ci na imię? - spytała.

- Luces – odparł zakłopotany chłopak.

- Znalazłyśmy go w lesie – wtrąciła Ruka, podchodząc do czarnowłosej dziewczyny – Mówił, że jest z innego kraju i obudził się tutaj – rzekła, obserwując bacznie Lucesa, który poczuł się nieswojo.
Dziewczyna w czarnym kostiumie pokiwała w zamyśleniu głową. Następnie posłała chłopakowi życzliwy uśmiech i powiedziała:

- Mam na imię Yashiro, ale możesz do mnie mówić Shiro. Usiądź tu z nami i wszystko nam opowiedz. - Następnie odwróciła się i zawołała głośno:

- Halo! Nie słyszeliście?! Chodźcie!

A potem przyjaznym gestem zaprosiła chłopaka, rozpalając ogień. Luces usiadł obok Ruki, Sheri, Trivy i Homry. Patrząc, jak pomarańczowy płomień zapala kolejne suche słomki i przeskakuje na suche drwa, myślał, co teraz będzie.

* * *

czwartek, 10 grudnia 2015

Kilka jesiennych zdjęć

Hej!
Niedawno byłam u moich dziadków na wsi, a że była całkiem ładna pogoda, to postanowiłam zrobić parę zdjęć. Niestety, jest grudzień, a śniegu ani śladu, więc nazwałam zdjęcia jeszcze "jesiennymi". 
Oto one:

Ach... Aż mi zapachniało lasem.


Znienawidzony przez mojego brata oset, który po wykarczowaniu latem znów odżywa. Szkoda tylko, że nie wie, że jest grudzień.


Ostatnie jabłko w tym roku! ("cytryna", jak stwierdził młodszy brat)
I znów przewija nam się Oskarek.

Ma już swoje lata, ale mimo tego jest zawsze skory do zabawy (tutaj: rozkopuje kretowisko).

Łapka!

Do tego zdjęcia pozował pięknie. Jak wilk! ;-)
 
To na razie wszystko.
Pozdrawiam! :-)
Arthemis

środa, 9 grudnia 2015

Moja przygoda z końmi #1

Ze względu na zainteresowanie poszczególnymi zwierzętami, moje życie można podzielić na trzy etapy. Pierwszy – od przedszkola do drugiej klasy podstawówki – to fascynacja końmi. Wszelkimi końmi, nie wyłączając jednorożców i pegazów. Kochałam je rysować, bawić się nimi i w nie. Jednak nie objawiało się to w taki sposób, jak teraz – wtedy byłam jeszcze dzieckiem. Nie interesowały mnie rasy koni czy ich układ pokarmowy.
Drugi etap – od drugiej klasy do czwartej – to ogromne zainteresowanie ornitologią. Konie i inne zwierzęta zeszły na dalszy plan. Wtedy uwielbiałam rysować i obserwować ptaki, czytałam o nich mnóstwo książek i atlasów. W klasie byłam znana jako „ornitolog”, na lekcjach zawsze wyrywałam się do odpowiedzi, gdy było pytanie związane z ptakami.
I trzeci etap – od czwartej klasy aż do teraz – to wszystkie zwierzaki. I ptaki, i konie mnie fascynują, i to jeszcze bardziej, niż przedtem. Do tego doszły jeszcze psy i niedawno wilki.

Pamiętam, że moje zainteresowanie końmi powróciło pewnego niezwykłego dnia, kiedy to wszystko się zaczęło. Rozwój mojej pasji nastąpił poprzez pewno błahe wydarzenie, i zapoczątkowało całą moją przygodę.

* * *

Była Wigilia. Może to nie był przypadek.
Do dziś nie wiem dlaczego, ale właśnie wtedy razem z tatą i młodszym bratem postanowiliśmy wybrać się na spacer. Ważna uwaga! Spędzałam Święta u dziadków, którzy mieszkają na wsi.

Więc spacerowaliśmy sobie. Była bardzo ładna pogoda. W pewnej chwili przechodziliśmy obok ogrodzonego wybiegu, na którym pasły się... Wiadomo. Konie!
Poprosiłam tatę, abyśmy do nich podeszli. Zatrzymałam się nad ogrodzeniem, obserwując zwierzęta.
Były dwa. Do dziś pamiętam – jeden był kasztanowaty, a drugi ciemny i okryty derką(1). Oba od razu do nas podbiegły. Okazały się dość towarzyskie. Wiem, że nie powinnam była, ale zaczęłam zrywać soczystą trawę i podawać im.
Miałam przy tym niezły ubaw! Udało mi się nawet jednego pogłaskać. Byłam po prostu zafascynowana ich wielkością i dostojnością, ich pięknem. Tym, jak zręcznie zbierały z mojej dłoni każde źdźbło trawy. Tym, jak mnie obwąchiwały, jak mądrze patrzyły. Wszystkim.
A kiedy zobaczyłam, jak jeden z koni odbiega kłusem(2) i zaczyna galopować – ni stąd, ni zowąd powiedziałam do taty: „Chciałabym mieć takiego konia”.

* * *

Przez całą drogę powrotną rozmawiałam z nim właśnie o koniach. Byłam tak zachwycona ich urokiem, że cały czas o nich opowiadałam – jak się wtedy zachowywały, co robiły. Być może właśnie ten moment był prawdziwym początkiem.
Ale to nie wszystko. Jak wspomniałam, była Wigilia, więc kolacja wigilijna, więc – prezenty!
Akurat tak dziwnie się złożyło, że pod choinkę dostałam między innymi książki - dwie pierwsze części serii „Heartland” - może ktoś z Was zna, bo jest ona kultowa wśród koniarzy.
Bardzo się ucieszyłam z tych książek i zaraz po kolacji wigilijnej ulotniłam się do pokoju, by zacząć czytać... I wpadłam w trans.
Może nie będę tu przytaczać fabuły całej serii, ale powiem, że jest ona o schronisku dla koni (nazywa się ono właśnie Heartland), które prowadzi nastoletnia dziewczyna Amy wraz z rodziną i przyjaciółmi. Zajmują się leczeniem koni, które od nowa uczą się ufać ludziom.
A więc – spędziłam na czytaniu cały wieczór. Książka była naprawdę wciągająca, nawet nie zauważyłam, jak zrobiło się naprawdę późno.
Zasypiając (w końcu), myślałam o koniach. O dzisiejszym spotkaniu z nimi, o fabule w Heartlandzie. Wszystko to, powiązane, dało początek – początek mojej pasji i zarazem prawdziwej przygody. Choć jeszcze o tym nie wiedziałam, już niedługo miałam ją zacząć – zarówno z końmi, jak i z jeździectwem.

* * * 
(1) derka - okrycie konia, mające różne zastosowania - tutaj: by zapewnić koniowi ciepło.
(2) kłus - dwutaktowy chód zwierząt czworonożnych: LINK

wtorek, 8 grudnia 2015

Dowód niewinności #1

Piękne słońce malowało się w dolinie Yari. Niebo zachodziło pięknymi odcieniami fioletowych barw. Złote kwiaty drzew zaczęły zwijać się w pąki. Ciszę mącił tylko jeden odgłos: dźwięk rogów łowieckich.
                                                         ***
Ciepły letni dzień. Przez las przedzierały się dwie postacie. Jedna z nich wysoki, szczupły chłopak o kruczoczarnych włosach i niebieskich oczach. Druga dziewczyna, o jasnych, długich włosach. Oboje biegli ile sił w nogach prześcigając się co chwilę.
-Nigdy mnie nie dogonisz! Powtarzała w kółko jasnowłosa z radosnym uśmiechem.
-Jeszcze się przekonasz... Utwierdzał ją przy swoim chłopak.
Wciąż biegli nie oglądając się za siebie. Wkrótce las się skończył. Wokół wiły się szare pasma górskie. W kierunku ich biegu widać było rozpływające się w powietrzu smugi dymu. Dobiegli do celu swego biegu. Stanęli zasapani przed wzniosłymi bramami osady.
-Mówiłam że będę pierwsza. Twierdziła dziewczyna.
-Byłem zmęczony. Bronił się niebieskooki.
Po chwili bramy się otworzyły. Słychać było wołania: Wrócili! Nezumi i Triva wrócili! Młodzi mieli już wkroczyć do środka grodu, gdy nagle usłyszeli za sobą dziwne odgłosy. Odwrócili się i dojrzeli zarys czyjejś sylwetki. Przez chwilę jeszcze się jej przyglądali. Nagle postać upadła na ziemię. Bez namysłu ruszyli w jej stronę. Dobiegli do obcego. Na jego twarzy widniały liczne zadrapania. Triva uchyliła się do nieprzytomnego.
-Jest bardzo osłabiony. Musiał wędrować po lesie przez długi czas. Zabierzmy go do osady.
-Oszalałaś?! Odrzekł chłopak. Nie wiemy kim jest, a jeśli nas pozabija?!
Jasnowłosa popatrzała na Nezumiego maślanymi oczkami.
-Niech ci będzie, ale jeśli przyjdzie co do czego, ty za niego odpowiesz. Odrzekł.
Stwierdzili, że sami go nie uniosą i wrócili po pomoc. Wkrótce obcy znalazł się w jednej z drewnianych chat. Przez cały czas czuwała przy nim Triva. W pewnym momencie do chaty wbiegła Yashiro wraz z Drackiem, osadowym leczniczym. Yashiro czarnowłosa, szczupła i wysoka dziewczyna. Miejscowa łowczyni. Draco dosyć niski, jasne włosy o niebieskawym połysku. Piegowata twarz.
-Słyszałam, że kogoś przyprowadzono. Obudził się już?
Triva pokiwała tylko przecząco głową. Yashiro ciut zawiedziona zaczęła przechadzać się po izbie, a jasnowłosy zaczął sporządzać swoje ,,czary mary". Twarz nieprzytomnego chłopaka była strasznie blada. Miał on czarne włosy z rzadkimi, jaśniejszymi pasmami. Czasem usłyszeć można było jego wołania przez sen. Miał silną gorączkę. Wkrótce Trivie znudziło się czuwanie nad obcym. Wstała z krzesła po czym skierowała się ku wyjścia. Nagle w progu stanęła zdyszana Kora. Szczupła dziewczyna o wilczym ogonie i uszach.
-Jesteś nam w tej chwili potrzebna! Zawołała.
Nie czekając na odpowiedź, przekręciła tylko oczami i złapała jasnowłosą za rękę.
                                                         ***
Triva wciąż wypytywała Korę o to co właściwie się stało, lecz niczego się nie dowiedziała. Wkrótce dobiegły do tłumu ludzi. Obie szybkimi ruchami odgarnęły zgromadzonych, po czym ich oczom ukazał się kłócący z jakimś mężczyzną Nezumi. Nie czekająca na nic Triva podeszła do niego i ujrzała ogromny zastęp uzbrojonych po zęby żołnierzy. Nie wiedziała o co chodzi. Wsłuchała się w kłótnię czarnowłosego. Po chwili stwierdziła, że chodzi o chłopaka którego znaleźli.
-Nikogo tu nie znajdziecie! Krzyknęła.
-Dziękuję, że wreszcie zechciałaś tu przyjść! Odrzekł Nezumi. Właśnie tłumaczyłem panu, że zaszła jakaś pomyłka.
Spojrzał dzikim wzrokiem na mężczyznę.
-Pomyłka?! Ścigamy go od kilku miesiącu i wciąż nam ucieka! Ostatni donos zgłasza, że widziano go w tej okolicy, a jeśli dobrze mniemam to nie ma tu innej osady!
Nagle do akcji wkroczyła Ruka. Jej długie brązowe włosy z ciemnymi pasmami powiewały na wietrze. Miała intensywnie zielonkawe oczy z brązowawymi plamkami na źrenicach. Wyszła spośród ludności i rozpoczęła rozmowę.
-Jeśli mówimy, że nikogo tu nie znajdziecie to tak jest! Jeżeli jednak nam nie wierzysz to sam się przekonaj!
Jego temperament gwałtownie ostygł i nic nie odpowiedział. Po chwili pożegnał się z grupką i mrucząc coś pod nosem opuścił osadę. Nagle Triva rozpoczęła atakować Nezumiego.
-O co mu chodziło i dlaczego go poszukują?!
-Mówiłem ci, że jego przyjęcie było złym pomysłem! I co?! Twierdził, że podkradł się pewnej nocy do ich wioski i wymordował mieszkańców!
Dziewczyna stanęła niczym wryta w ziemię. Nie mogło dotrzeć do niej to co zrobiła: wpuściła do grodu zabójcę. Nic nie odpowiadając ruszyła pędem w kierunku chaty w której dotychczas leżał. Przez głowę przelatywały jej setki czarnych scenariuszy dotyczących ich dalszego losu. Wbiegła do domku, lecz łoże w którym leżał chłopak stało puste.
                                                           ***
Nie wiedziała co robić. Czuła się odpowiedzialna za całą sytuacje. Miała skierować się do wyjścia, gdy nagle zauważyła obcego. Stał w cieniu przy oknie i się jej przypatrywał. Po chwili ruszył powoli w jej stronę.
-Nic nie zrobiłem, przysięgam. Widziałem żołnierzy. Słyszałem co wam powiedzieli, ale to nie prawda. Wrobili mnie uwierz mi!
Kiedy stał tuż przy niej, nogi zaczęły pod nim drgać. Zgięły się i padł na ziemię z osłabienia.

#Moonie