niedziela, 29 listopada 2015

Krew wolności #8

Wilk walczył przez miesiące, stając się coraz lepszy w tym, co robił. Nauczył się zadawać ciosy z niesamowitą szybkością, przewidywać ruchy przeciwnika i sprytnie umykać przez razami, sam zadając jak największy ból.
Biada psom, które z nim zadarły. Nie mogły nadążyć za wręcz kocimi ruchami Ortrosa, zdezorientowane reagowały wtedy, gdy były już pod wściekłym wilkiem, który zadawał ostatnie już rany. Z ogromną pasją szarpał i darł żywe ciało. Jego jedynym celem życia było zabijanie.
A to wszystko zawdzięczał nienawiści do ludzi, którą podsycano cały czas.
Pewnego dnia po dosyć trudnej walce z doświadczonym seterem do Ortrosa przyszedł Dick, dzierżąc w dłoni kość z kawałkiem mięsa. Wilk zareagował natychmiast – wściekle warcząc, zaczął rzucać się po klatce.
Dick popatrzył tylko pobłażliwie na Ortrosa, po czym rzucił kość. Upadła zaledwie pół metra od klatki.
- Teraz jeszcze bardziej mnie znienawidzisz – powiedział, po czym zaśmiał się złowrogo i odszedł.
Wilk dopiero w tamtej chwili zdał sobie sprawę, że przed nim leży mięso. Czuł jego zapach, był głodny. Rozpaczliwie zaczął wyciągać łapy poza pręty klatki. Nie umiał jednak dosięgnąć pożywienia – całą noc spędził na bezradnym skomleniu.
Dopiero rano przyszedł do niego Jack i zdenerwował się strasznie, kiedy zobaczył, co zrobił Dick. Rzucił wilkowi kość i usiadł, wzburzony.
- Co za bydlak! - krzyknął, a Ortros warknął ostrzegawczo. Jack błyskawicznie zniżył głos do normalnego tonu. - Żeby tak męczyć biedne zwierzę! - Pokręcił z niedowierzaniem głową, patrząc, jak wilk zaczyna obgryzać łapczywie kość.
    Reagował na Jacka spokojnie, rzadko warczał. Wiedział już, że chłopak nic mu nie zrobi. Nie czuł jednak do niego przywiązania czy sympatii – po prostu go tolerował. Był to jedyny człowiek, któremu nie odpowiadał wściekłym warczeniem.
- Wiesz, wilku, mam dla ciebie nowe wieści. Chyba się nie ucieszysz. Ja sam kiedy to usłyszałem, nie dowierzałem własnym uszom! - Powiedział, a wilk warknął delikatnie w odpowiedzi. Była to jego jedyna forma komunikacji między Jackiem.
    - Słuchaj, wilku. Wczoraj wieczorem usłyszałem, jak Dick rozmawia z Billem. Powiedział, że jesteś tak dobry, że niedługo będziesz walczył z dwoma psami pod rząd... Wyobraź to sobie, wilku. Najpierw jeden pies i od razu drugi. Naprawdę nie wiem, co Dick ma w głowie. Przecież i tak po każdej walce jesteś osłabiony, a tutaj... - Głos Jacka stał się nagle rozpaczliwy.
- Dick to bydlak, bydlak do setnej potęgi! - Jack ukrył twarz w dłoniach. - I co teraz mam zrobić, wilku? On to wszystko robi na prośbę widowni. Dla kasy.
    Ortros podniósł głowę i popatrzył na Jacka. Przez chwilę zdawało się chłopakowi, że widzi w nich współczucie...
- Wiem, że nie powinienem tego mówić, wilku, ale zginiesz. Dick za wysoko ocenia twoje umiejętności. Bo jest bydlakiem i tyle.
Jack spojrzał smętnie na wilka, a on na niego.
- To chyba dobrze, że jesteś nieświadomy tego, wilku, ale z drugiej strony... Ech... - Westchnął i pociągnął nosem. W jego oczach zaświeciły łzy. Jack pomrugał szybko, aby je odgonić.
- Nie, doprawdy, co ty sobie wyobrażasz, Jack! - Krzyknął do samego siebie. - Koniec mazania się. Muszę coś zrobić, nie pozwolę, żebyś zginął. Nie będzie łatwo, ale obiecuję ci, wilku...
    Ortros warknął w odpowiedzi i położył łeb na przednich łapach.

    ***
Tymczasem Dick rozmawiał z McCartneyem. Siedzący nieopodal Bill słyszał tylko szczątki zdań. Husky, mastif, walka. Wilk, pieniądze, wygrana...
Wzruszył tylko ramionami i zaczął czyścić swojego colta.

          ***

Hej! Tak, to (znowu) ja. Jesteśmy już bardzo blisko punktu kulminacyjnego. Mam nadzieję, że się podoba.
Troszkę inny krój tekstu, ale nie powinno to bardzo przeszkadzać.
Pozdrawiam serdecznie! - Ola

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz