środa, 25 listopada 2015

Krew wolności #6


Dick wszedł z impetem do małego pokoiku i spojrzał na siedzącego Billa, który z uwagą przyglądał się swojemu coltowi.

- Jutro zaczynamy! - oznajmił, po czym usiadł energicznie na krześle, aż zatrzeszczało. Bill nadal oglądał broń, potem odłożył ją na stół i spojrzał wyczekująco na Dicka, który był wyraźnie poruszony.

Ten zaśmiał się nagle.

- Zarobimy kupę szmalu dzięki temu wilkowi! Założę się o pięć worków złota, że wygra pierwszą walkę!

- Mam nadzieję, że nie tylko pierwszą – mruknął Bill, patrząc, jak Dick zaciera ręce.

- Stary McCartney na pewno nie znajdzie lepszego psa! – entuzjazmował się mężczyzna.

- Nie chwal dnia przed zachodem słońca – powiedział Bill – Nawet nie widziałeś, jak sobie radzi Ortros, a już marzysz o pieniądzach i sławie. Poczekaj z tym do pierwszej walki.

- Mówię ci, to jest pewne – Dick złapał za ramiona Billa, po czym zaśmiał się znowu – Żaden kundel nie pokona tej bestii!

- Zobaczymy. - Odrzekł tylko mężczyzna i znów zaczął oglądać swojego starego colta.

Tymczasem niczego nieświadomy Ortros leżał spokojnie w klatce, marząc. Nie wiedział, że już jutro stanie do walki z pierwszym psem, jutro będzie szarpał i gryzł żywe ciało w walce na śmierć i życie. Jutro będzie mógł dać upust wszystkim tym emocjom, które się w nim nagromadziły przez te  kilka tygodni. Wściekłość i nienawiść, jutro wyleje to na przeciwnika, albo ginąc, albo zwyciężając.

Rozpoczynał się wielki, trudny czas, w którym będzie musiał stawić czoła najsilniejszym i najwścieklejszym psom w Klondike, a może i nawet z całej Alaski.

***

W końcu nadszedł ten dzień, dzień pierwszej walki Ortrosa. Wczesnym rankiem powitał wilka okropny i głośny odgłos, który dobrze już znał – odgłos walenia kijem o klatkę.

Momentalnie wyrwał Ortrosa ze snu. Wilk instynktownie skoczył ku Dickowi, który zaczął uderzać jeszcze mocniej, aby wściekł się jak najbardziej.

Ortros skakał, wiercił się i warczał zaciekle, co chwilę błyskały jego białe kły i przekrwione oczy. Drażniące, miarowe dźwięki jak i obecność Dicka, którego nienawidził, doprowadzały wilka do szału.

Trwało to tak cały kwadrans. Mężczyzna w końcu przestał, a Ortros umęczony, padł, ale z jego gardła nadal wydobywał się głuchy pomruk.

- Zobaczymy, jak ci pójdzie dziś na arenie – powiedział Dick, a wilk obnażył kły. Wyglądał teraz strasznie – pysk zmarszczony w grymasie, gniewne oczy i położone uszy – wszystko to było uosobieniem prawdziwej bestii.

Dick zaśmiał się szyderczo, co wzbudziło jeszcze większą wściekłość u Ortrosa.

- Tak trzymać, wilku! Wkrótce wszyscy dowiedzą się o twojej potędze, a ja dzięki tobie zarobię taką forsę, że nawet McCartney będzie mi zazdrościł! - Po czym mężczyzna przejechał jeszcze kilka razy kijem po prętach klatki, a wilk zaczął głośno warczeć.

- Do wieczora, Ortros! - Rzekł jeszcze i wyszedł.

Dopiero teraz warczący pomruk ucichł. Wilk położył się i zaskomlał cicho.

***

Wieczorem przyszedł Dick i ku zdziwieniu wilka, zapiął mu łańcuch (choć nie było to łatwe) i zaprowadził go na arenę. Ortros cały czas targał się i warczał, ale Dick był doświadczony. Sprytnie unikał ostrych kłów.

Wściekłość wilka zmalała trochę, kiedy weszli na arenę. Był zaskoczony – znał już to miejsce, ale teraz było tu mnóstwo ludzi, którzy wymachiwali pieniędzmi, śmiali się i krzyczeli. Ortrosowi odruchowo zjeżyła się sierść na karku, a w gardle wezbrał pomruk.

- No proszę, stary McCartney! - Wykrzyknął naraz Dick, podchodząc z wilkiem do wysokiego mężczyzny w meloniku. Wyglądał na bardzo wytwornego.

- Miło cię widzieć, Dick – powiedział spokojnie ten, po czym spojrzał na Ortrosa. - To twoje bydlę?

Wilk warknął groźniej, a mężczyzna zaśmiał się.

- Dziś Johny przywozi psa. - Oznajmił.

- Ile stawiasz, że mój wygra? - Spytał Dick, wyciągając plik banknotów.

- Dwa. Johny ma dobrego malamuta, wygrał już niejedną walkę.

- Mój to wilk – powiedział dumnie Dick, a McCartney zamyślił się

- Więc daję trzy i koniec. - Mężczyzna odliczył pieniądze i schował je do kieszeni. - Ale myślę, że pies Johny' ego wygra.

- Zobaczymy. - Mruknął tylko pod nosem Dick i powiedział:

- Chodź już pan, zaczyna się. Johny już tam stoi... Cholera, ale ma psisko!

Rzeczywiście, po drugiej stronie areny stał silny chłopak i trzymał na lince bardzo masywnego i mocnego psa o szarej, puszystej sierści. Pies warczał na Ortrosa, wilk również – ale było widać, że Ortros jest wścieklejszy.

Żadne impulsy do niego nie docierały. Nawet nie zauważył, że ludzie uciszyli się, McCartney wskoczył za drewniane ogrodzenie areny, a Dick przybliżył się do niej, aby móc szybko za nią wskoczyć, kiedy walka się rozpocznie. Nawet nie zauważył, jak prowadzący Bill powiedział entuzjastycznie:

- Drodzy panowie, zaczynamy! Przed wami Rider, najgroźniejszy malamut w Klondike, i dziki, rodem z puszczy wilk Ortros!

Wilk widział tylko masywnego psa, pod którego kłami on zaraz zginie lub którego on zagryzie na śmierć. Walka na śmierć i życie właśnie się rozpoczynała...

- Trzy!...

Ortros obnażył kły i zmarszczył pysk.

- Dwa!...

Zgromadzona w nim wściekłość przepełniała go, była w każdym kawałku jego ciała i duszy.

- Jeden...

Wilk spiął wszystkie mięśnie. Czekał tylko na sygnał...

- START!

Nagle Dick odpiął szybko łańcuch, a wilk instynktownie skoczył naprzód z dzikim warczeniem. Rider pierwszy zadał cios – ugodził Ortrosa w bark. Nie była to głęboka rana, ale wprowadziła wilka w pasję. W niesamowicie szybkim tempie rozdarł skórę na łopatce Ridera i odskoczył, unikając w ostatniej chwili białych kłów psa.

Był to wilczy sposób walki – zadać cios i odskoczyć. Leżał on w podświadomości wilka, wyssał go wraz z mlekiem matki.

Ortros zwinnie umykał przed Riderem, sam zadając mu coraz to boleśniejsze rany. Wszystkiego przyczyną była wściekłość – straszliwa wściekłość, którą wilk wylewał teraz na niewinne zwierzę, tak mu bliskie; oraz nienawiść – którą dali mu ludzie.

Nagle Ortros odbił się mocno i zacisnął silne szczęki na karku Ridera. Pies, z rozdartymi łopatkami, pokaleczonymi łapami i rozszarpanym na strzępy uchem, zaskomlał głośno. Nie mógł się teraz bronić, nie miał dostępu do wilka. Ortros zaś wgryzał się coraz bardziej, aż naraz – puścił malamuta i odskoczył.

Wszystko potem stało się w jednej chwili. Szybki chwyt, okropny skowyt bólu i warczenie wilka, potem – uderzenie.

Wilk zaatakował przy samej nasadzie. Było to długie cięcie, głęboka, śmiertelna rana...

Rider wydał z siebie straszliwe warknięcie, które nagle przerodziło się w chrapliwy kaszel. Próbował jeszcze walczyć, ale życie upływało już z niego – słabł powoli, a oczy zachodziły mgłą.

Ortros chwycił zębami jeszcze raz. Wkrótce potem malamut legł nieruchomo, a wilk podniósł łeb.

Przed nim leżał martwy, zbryzgany krwią pies, on sam zaś nosił tylko nieliczne ślady zębów. Jego pysk ociekał krwią zmieszaną ze śliną, zmarszczony pysk przybrał szybko normalny wyraz.

Bestia zabiła ofiarę i wygrała tę pierwszą walkę, straszliwą walkę na śmierć i życie.
 
***
 
od: Ola

2 komentarze:

  1. Już nie wiem co mówić, więc ... nie powiem nic! Szkoda, że w tym fragmencie na pojawił się Jack :( A poza tym baaardzoooo mi się podoba!

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się bardzo :-) Tak naprawdę dopiero teraz akcja się rozkręca. Co do Jacka, będzie on odgrywał bardzo dużą rolę... A zresztą - zobaczycie! :-)

    OdpowiedzUsuń