Dick wszedł z impetem do małego pokoiku i spojrzał na
siedzącego Billa, który z uwagą przyglądał się swojemu coltowi.
- Jutro zaczynamy! - oznajmił, po czym usiadł energicznie na
krześle, aż zatrzeszczało. Bill nadal oglądał broń, potem odłożył ją na stół i
spojrzał wyczekująco na Dicka, który był wyraźnie poruszony.
Ten zaśmiał się nagle.
- Zarobimy kupę szmalu dzięki temu wilkowi! Założę się o pięć
worków złota, że wygra pierwszą walkę!
- Mam nadzieję, że nie tylko pierwszą – mruknął Bill,
patrząc, jak Dick zaciera ręce.
- Stary McCartney na pewno nie znajdzie lepszego psa! –
entuzjazmował się mężczyzna.
- Nie chwal dnia przed zachodem słońca – powiedział Bill –
Nawet nie widziałeś, jak sobie radzi Ortros, a już marzysz o pieniądzach i
sławie. Poczekaj z tym do pierwszej walki.
- Mówię ci, to jest pewne – Dick złapał za ramiona Billa, po
czym zaśmiał się znowu – Żaden kundel nie pokona tej bestii!
- Zobaczymy. - Odrzekł tylko mężczyzna i znów zaczął oglądać
swojego starego colta.
Tymczasem niczego nieświadomy Ortros leżał spokojnie w
klatce, marząc. Nie wiedział, że już jutro stanie do walki z pierwszym psem,
jutro będzie szarpał i gryzł żywe ciało w walce na śmierć i życie. Jutro będzie
mógł dać upust wszystkim tym emocjom, które się w nim nagromadziły przez
te kilka tygodni. Wściekłość i
nienawiść, jutro wyleje to na przeciwnika, albo ginąc, albo zwyciężając.
Rozpoczynał się wielki, trudny czas, w którym będzie musiał
stawić czoła najsilniejszym i najwścieklejszym psom w Klondike, a może i nawet
z całej Alaski.
***
W końcu nadszedł ten dzień, dzień pierwszej walki Ortrosa.
Wczesnym rankiem powitał wilka okropny i głośny odgłos, który dobrze już znał –
odgłos walenia kijem o klatkę.
Momentalnie wyrwał Ortrosa ze snu. Wilk instynktownie skoczył
ku Dickowi, który zaczął uderzać jeszcze mocniej, aby wściekł się jak
najbardziej.
Ortros skakał, wiercił się i warczał zaciekle, co chwilę
błyskały jego białe kły i przekrwione oczy. Drażniące, miarowe dźwięki jak i
obecność Dicka, którego nienawidził, doprowadzały wilka do szału.
Trwało to tak cały kwadrans. Mężczyzna w końcu przestał, a
Ortros umęczony, padł, ale z jego gardła nadal wydobywał się głuchy pomruk.
- Zobaczymy, jak ci pójdzie dziś na arenie – powiedział Dick,
a wilk obnażył kły. Wyglądał teraz strasznie – pysk zmarszczony w grymasie,
gniewne oczy i położone uszy – wszystko to było uosobieniem prawdziwej bestii.
Dick zaśmiał się szyderczo, co wzbudziło jeszcze większą
wściekłość u Ortrosa.
- Tak trzymać, wilku! Wkrótce wszyscy dowiedzą się o twojej
potędze, a ja dzięki tobie zarobię taką forsę, że nawet McCartney będzie mi
zazdrościł! - Po czym mężczyzna przejechał jeszcze kilka razy kijem po prętach
klatki, a wilk zaczął głośno warczeć.
- Do wieczora, Ortros! - Rzekł jeszcze i wyszedł.
Dopiero teraz warczący pomruk ucichł. Wilk położył się i zaskomlał
cicho.
***
Wieczorem przyszedł Dick i ku zdziwieniu wilka, zapiął mu
łańcuch (choć nie było to łatwe) i zaprowadził go na arenę. Ortros cały czas
targał się i warczał, ale Dick był doświadczony. Sprytnie unikał ostrych kłów.
Wściekłość wilka zmalała trochę, kiedy weszli na arenę. Był
zaskoczony – znał już to miejsce, ale teraz było tu mnóstwo ludzi, którzy
wymachiwali pieniędzmi, śmiali się i krzyczeli. Ortrosowi odruchowo zjeżyła się
sierść na karku, a w gardle wezbrał pomruk.
- No proszę, stary McCartney! - Wykrzyknął naraz Dick,
podchodząc z wilkiem do wysokiego mężczyzny w meloniku. Wyglądał na bardzo
wytwornego.
- Miło cię widzieć, Dick – powiedział spokojnie ten, po czym
spojrzał na Ortrosa. - To twoje bydlę?
Wilk warknął groźniej, a mężczyzna zaśmiał się.
- Dziś Johny przywozi psa. - Oznajmił.
- Ile stawiasz, że mój wygra? - Spytał Dick, wyciągając plik
banknotów.
- Dwa. Johny ma dobrego malamuta, wygrał już niejedną walkę.
- Mój to wilk – powiedział dumnie Dick, a McCartney zamyślił
się
- Więc daję trzy i koniec. - Mężczyzna odliczył pieniądze i
schował je do kieszeni. - Ale myślę, że pies Johny' ego wygra.
- Zobaczymy. - Mruknął tylko pod nosem Dick i powiedział:
- Chodź już pan, zaczyna się. Johny już tam stoi... Cholera,
ale ma psisko!
Rzeczywiście, po drugiej stronie areny stał silny chłopak i
trzymał na lince bardzo masywnego i mocnego psa o szarej, puszystej sierści.
Pies warczał na Ortrosa, wilk również – ale było widać, że Ortros jest
wścieklejszy.
Żadne impulsy do niego nie docierały. Nawet nie zauważył, że
ludzie uciszyli się, McCartney wskoczył za drewniane ogrodzenie areny, a Dick
przybliżył się do niej, aby móc szybko za nią wskoczyć, kiedy walka się
rozpocznie. Nawet nie zauważył, jak prowadzący Bill powiedział entuzjastycznie:
- Drodzy panowie, zaczynamy! Przed wami Rider, najgroźniejszy
malamut w Klondike, i dziki, rodem z puszczy wilk Ortros!
Wilk widział tylko masywnego psa, pod którego kłami on zaraz
zginie lub którego on zagryzie na śmierć. Walka na śmierć i życie właśnie się
rozpoczynała...
- Trzy!...
Ortros obnażył kły i zmarszczył pysk.
- Dwa!...
Zgromadzona w nim wściekłość przepełniała go, była w każdym
kawałku jego ciała i duszy.
- Jeden...
Wilk spiął wszystkie mięśnie. Czekał tylko na sygnał...
- START!
Nagle Dick odpiął szybko łańcuch, a wilk instynktownie
skoczył naprzód z dzikim warczeniem. Rider pierwszy zadał cios – ugodził
Ortrosa w bark. Nie była to głęboka rana, ale wprowadziła wilka w pasję. W
niesamowicie szybkim tempie rozdarł skórę na łopatce Ridera i odskoczył,
unikając w ostatniej chwili białych kłów psa.
Był to wilczy sposób walki – zadać cios i odskoczyć. Leżał on
w podświadomości wilka, wyssał go wraz z mlekiem matki.
Ortros zwinnie umykał przed Riderem, sam zadając mu coraz to
boleśniejsze rany. Wszystkiego przyczyną była wściekłość – straszliwa
wściekłość, którą wilk wylewał teraz na niewinne zwierzę, tak mu bliskie; oraz
nienawiść – którą dali mu ludzie.
Nagle Ortros odbił się mocno i zacisnął silne szczęki na
karku Ridera. Pies, z rozdartymi łopatkami, pokaleczonymi łapami i rozszarpanym
na strzępy uchem, zaskomlał głośno. Nie mógł się teraz bronić, nie miał dostępu
do wilka. Ortros zaś wgryzał się coraz bardziej, aż naraz – puścił malamuta i
odskoczył.
Wszystko potem stało się w jednej chwili. Szybki chwyt,
okropny skowyt bólu i warczenie wilka, potem – uderzenie.
Wilk zaatakował przy samej nasadzie. Było to długie cięcie,
głęboka, śmiertelna rana...
Rider wydał z siebie straszliwe warknięcie, które nagle
przerodziło się w chrapliwy kaszel. Próbował jeszcze walczyć, ale życie
upływało już z niego – słabł powoli, a oczy zachodziły mgłą.
Ortros chwycił zębami jeszcze raz. Wkrótce potem malamut legł
nieruchomo, a wilk podniósł łeb.
Przed nim leżał martwy, zbryzgany krwią pies, on sam zaś
nosił tylko nieliczne ślady zębów. Jego pysk ociekał krwią zmieszaną ze śliną,
zmarszczony pysk przybrał szybko normalny wyraz.
Bestia zabiła ofiarę i wygrała tę pierwszą walkę, straszliwą
walkę na śmierć i życie.
***
od: Ola
Już nie wiem co mówić, więc ... nie powiem nic! Szkoda, że w tym fragmencie na pojawił się Jack :( A poza tym baaardzoooo mi się podoba!
OdpowiedzUsuńCieszę się bardzo :-) Tak naprawdę dopiero teraz akcja się rozkręca. Co do Jacka, będzie on odgrywał bardzo dużą rolę... A zresztą - zobaczycie! :-)
OdpowiedzUsuń