Luces przechadzał się między wysokimi drzewami. Suche i
brunatne gałęzie zdobiły teraz młode, jasnozielone listki, które
dawały życie. Pod stopami miał zbity i zmarznięty po całej zimie
grunt, na którym jednak wyrastały pierwsze trawy. Niektóre krzewy
już kwitły, na cienkich patyczkach znajdowały się delikatne,
kolorowe kwiaty. Chłopak uśmiechnął się pod nosem. Uwielbiał
ten widok, gdy martwota przeradzała się stopniowo w życie.
Na pobliskiej gałęzi usiadła samiczka gila i zaćwierkała
cicho, dając o sobie znać. Luces podniósł głowę, a na widok
ptaka rozpromienił się.
- Och, Roma! - wykrzyknął i wyciągnął rękę do gila.
Samiczka natychmiast sfrunęła z gałęzi i wylądowała na jego
dłoni. Chłopak pogładził lekko jej bury grzbiet.
Minęły zaledwie dwa dni, odkąd się tu pojawił. Zdążył już
zaprzyjaźnić się ze wszystkimi, łącznie ze zwierzętami.
Oswojone zwierzaki nie bały się go, wręcz przeciwnie – bardzo
polubiły.
Jak dotąd spędzał czas na rozmowie i wspólnych zajęciach ze
swoimi nowymi towarzyszami. Chętnie chodził z Trivą i Homrą na
polowania, okazało się, że niesamowicie dobrze posługuje się
mieczem.
Bardzo polubił przechadzanie się z Ruką i Sheri po lesie.
Dziewczyny świetnie znały okolicę. Z Yashiro uwielbiał po prostu
rozmawiać – była bardzo życzliwa i wyrozumiała. Najwięcej
czasu jednak spędzał razem z Draco i Nezumim, którzy sprawdzali
jego najróżniejsze umiejętności. Według nich takie rzeczy, jak
używanie rozmaitych broni, zakładanie pułapek i zasadzek, jak
również rozpoznawanie rzeczy zdatnych do jedzenia, były kwestią
przeżycia. Na szczęście Luces świetnie radził sobie ze
wszystkim.
Tylko jedna rzecz go zastanawiała, a mianowicie dlaczego te osiem
osób trzyma się razem i żyje ze sobą. W głowie rozważał takie
kwestie, jak zwyczajne koleżeństwo, pokrewieństwo, ale najbardziej
prawdopodobne wydało mu się to, że musi mieć to jakiś związek z
Czarnym Władcą. Nie wiedział dokładnie jaki i zamierzał o to jak
najszybciej spytać.
W ciągu zaledwie tych dwóch dni zdołał pojąć i nauczyć się
wszystkich zasad, jakie panowały wśród tej ósemki i w całym
„obozie”. Wyglądało na to, że w najbliższym czasie nie wróci
do domu. Swe przeznaczenie, czyli ocalenie Taleran, przyjął dobrze,
choć potem przez jakiś czas nadal nie mógł w to uwierzyć. Mimo
tego, jako odważny i optymistyczny chłopak, myślał o tym jako o
przygodzie. Nie zdawał sobie jeszcze sprawy, ile trudu i bólu
spotka, ile łez i krwi wyleje.
Teraz jednak o tym nie myślał.
Romania wkrótce odleciała, zagłębiając się w las. Luces
postanowił już wrócić z przechadzki, słońce powoli chowało się
już za horyzontem, rozświetlając niebo na różowo-złoto. Szybko
zawócił i poszedł szybkim krokiem w kierunku jaskini. Wkrótce
zobaczył przed sobą polankę otoczoną drzewami, gdzie piętrzyła
się skała. Podszedł do wejścia i przecisnął się przez mały
otwór. Zaczął iść pewnie, słuchając odgłosu kapania kropel
wody. Gdy znalazł się w niebieskiej jaskini, poczuł się jakby w
domu.
Westchnął, a w jego głowie powstała wizja Kanerii, jego
krainy, gdzie od kilku lat żył jako samotnik. Nie znał swoich
rodziców, został przygarnięty przez sędziwą parę staruszków.
Gdy stał się starszy i samodzielniejszy, jego przybrani rodzice
umarli. Zaczął żyć sam, mając jedynie paru znajomych i sąsiadów
z wioski.
Zamknął oczy, przywołując wspomnienia. Naraz zobaczył
wyraźnie jego skromną chatę i ogród, jego wioskę i okolicę. Nie
chciał o tym myśleć. Naraz zdziwił się – przecież tam jest
jego dom, tam się wychował i żył, a nie tęsknił za nim.
„Może... Może nigdy nie czułem się tam dobrze?” zadał sobie
pytanie, na które nie umiał odpowiedzieć.
- Wszystko gra? - usłyszał za sobą głos. Odwrócił się i
zobaczył jak zwykle niewzruszoną twarz Kory, która mu się
przyglądała. Obok niej stała jej biała wilczyca, Anaju.
Spróbował się przyjacielsko uśmiechnąć, ale dziewczyna nie
odwdzięczyła mu się tym samym. Jak dotąd nie umiał sobie
przypomnieć, czy od czasu, gdy tu trafił, w ogóle się do niego
uśmiechnęła czy miło odezwała.
- Tak, w porządku – odrzekł – Gdzie byłaś?
- Na spacerze, jeśli chcesz wiedzieć – mruknęła Kora,
mijając go i podchodząc do Yashiro, która krzątała się przy
małej, polowej kuchni.
- Co jest dziś na kolację? - spytała, a Anaju wciągnęła
powietrze w nozdrza.
- Sheri złapała kilka zajęcy. - odparła Shiro, mieszając
łyżką w garnku. - Przyrządziłam z nich potrawkę.
Kora skinęła głową i usiadła na kocu przy wygasłym ognisku
otoczonym osmolonymi kamieniami. Wyjęła zapałki i rozpaliła
ogień, następnie udała się do „schowka”, jak nazywano skalne
zagłębienie, gdzie znajdował się chrust i drewno, a także
zebrane pożywienie. Zabrała kilka szczap i wrzuciła je do ognia.
Płomienie syknęły, a w górę poleciało parę iskier. Dziewczyna
spojrzała na Lucesa.
- Siadaj – powiedziała tylko i zaprosiła go do ognia ruchem
ręki. Chłopak posłusznie zajął miejsce obok niej. Postanowił
zacząć rozmowę.
- Słuchaj, dlaczego jesteś taka chłodna w stosunku do mnie? -
zapytał z nutą ironii, uśmiechając się szyderczo. Kora spojrzała
na niego zdumiona, po czym uciekła wzrokiem.
- A jaka mam być, skoro przyjęliśmy do domu jakiegoś obcego
człowieka z zupełnie innego miejsca? Wybacz, ale jestem nieufna
wobec obcych. - jej głos nie brzmiał ani trochę przepraszająco.
- Ten obcy człowiek ma uratować waszą krainę, wiesz? - rzekł
spokojnie.
- Nie bądź tego taki pewny.
- Co takiego? - zdziwił się chłopak – Co masz na myśli?
- Na pewno nie zrobisz tego sam. My ci przecież obiecaliśmy
pomóc, więc nie zachowuj się zuchwale, pewny-siebie-człowieku. -
odparła Kora.
Luces pokręcił głową z rezygnacją. Jakakolwiek jego rozmowa z
Korą kończyła się jej sarkastycznymi uwagami i ciętymi
ripostami, choć musiał przyznać, że mimo jej chłodu i
wyrafinowania, całkiem lubił się z nią droczyć.
Wkrótce w jaskini pojawili się wszyscy, czekając na kolację.
Siedzieli przy ognisku i rozmawiali wesoło, Luces z chęcią do nich
dołączył. Wydawało mu się, że zaczynają go traktować jak
jednego z nich.
Niedługo potem została podana kolacja. Luces musiał przyznać,
że szczególnie Yashiro dobrze gotowała. Natomiast Ruka umiała
profesjonalnie ocenić, czy mięso jest zdrowe i zdatne do spożycia.
Po posiłku wszyscy siedzieli przy ogniu, rozmawiając dalej.
Luces rozejrzał się po wszystkich. Sheri chichotała razem z
Yashiro, patrząc na Nezumiego, który z niezwykłym zapałem
opowiadał im, jak kiedyś powalił niedźwiedzia. Ruka rozmawiała
cicho z Draco, co chwilę wybuchając śmiechem. Triva i Homra jak
zwykle trzymały się razem, zajmując się Anubisem.
Nagle Nezumi zwrócił się do Lucesa, rozmowy ucichły.
- Luces, jak wiesz – zaczął – Zechcieliśmy ci pomóc w
spełnieniu przepowiedni. Zdecydowaliśmy, że wyprawę zaczniemy
jutro...
- Wyprawę? - zdumiał się Luces.
- Tak, wyprawę. Ale po kolei. Według przepowiedni, by obalić
Czarnego Władcę, musimy zdobyć pióro Feniksa z Firefall, medalion
Srebrnego Smoka z Death Valley oraz zabić Czarnego Gryfa w Rock
Desert przy pomocy tych przedmiotów.
- Ciekawe... - zamyśli się Luces – Czy wiecie, gdzie są te
miejsca?
- Do zwoju z przepowiednią dołączona była mapa – powiedziała
Yashiro – Według niej mamy stąd około siedemdziesięciu mil do
Firefall. Stamtąd trzydzieści do Death Valley, a potem musimy ją
jeszcze przemierzyć wzdłuż, czyli kilkanaście mil. Potem
pięćdziesiąt mil do Rock Desert, gdzie mamy rozprawić się z
Czarnym Gryfem, a potem i z Czarnym Władcą, który w pobliżu ma
swój pałac.
- Musimy zabrać najpotrzebniejsze rzeczy i iść niestety pieszo
– rzekła po chwili Ruka – Nie mamy innego środka transportu,
może zatrzymamy się po drodze w jakiejś wiosce i zdobędziemy
jakieś konie...
- Zaczekajcie – przerwał jej Luces – Czy wy podróżujecie
tak... No, sami? Pieszo?
- Można tak powiedzieć – odezwała się Triva – Niedawno
straciliśmy nasze wierzchowce i osiedliliśmy się tutaj, aby trochę
odpocząć od tułaczki.
- W takim razie wędrujecie po całej krainie?
- Tak.
- Ale dlaczego? - dopytywał się chłopak – Dlaczego wasza
ósemka podróżuje razem i...
- Dawniej ja, Yashiro, Ruka i Sheri mieszkaliśmy razem w jednej
wiosce. - przerwał mu Nezumi, patrząc w ogień – Kiedy pięć lat
temu straciliśmy rodziców, postanowiliśmy złączyć się i
uciekać razem przed Czarnym Władcą, który tego wszystkiego
dokonał. Dwa lata wcześniej dołączyli do nas Draco, Triva i Homra
z innych wiosek, w których dokonano tę zbrodnię. Przed kilkoma
miesiącami przybyła do nas Kora...
Luces zauważył, że wszyscy zaczęli myśleć o swojej
przeszłości. To, co przed chwilą powiedział Nezumi, wstrząsnęło
nim. Przypomniała mu się śmierć jego przybranego ojca i matki.
Zobaczył, że Kora ma łzy w oczach i przygryza wargę.
- Nasza ósemka podróżuje przez Taleran, złączona w bólu po
stracie bliskich i nienawiści do Czarnego Władcy za to, co nam
zrobił. - Nezumi podniósł głowę i spojrzał w oczy Lucesa. - A
teraz, gdy istnieje szansa na uratowanie ludzi z Taleran, możemy ci
pomóc, Luces.
Przez chwilę nastała cisza. Luces w zamyśleniu trawił to, co
przed chwilą usłyszał. Spojrzał kątem oka na Yashiro. Dziewczyna
podniosła twarz, jej oczy wyrażały nie ból, nie cierpienie, a
determinację. To samo zauważył u pozostałych.
- Ja nie znałem swoich rodziców. - oczy wszystkich zwróciły
się ku Lucesowi – Zostałem przygarnięty, a kilka lat temu moi
przybrani rodzice umarli. Jak dotąd żyłem sam, ale... - zawahał
się –
Ale teraz jestem tu i ocalę Taleran, zgodnie z
przepowiednią! - podniósł głowę, rozglądając się po
wszystkich. Ich twarze były skupione i zawzięte. - Razem z wami.
Nagle podniosły się radosne okrzyki, a chłopak uśmiechnął
się w duchu. „Razem, złączeni w bólu”, pomyślał, „Pokonamy
Czarnego Władcę, gdy siedem księżyców ustawi się w jednej linii
na niebie”.